środa, 5 czerwca 2013

Poszukiwanie sensu życia, a praca



Sens życia to dziwne zagadnienie. Każdy z nas go poszukuje, większość znajduje, niektórzy go tracą, zbierają „zwłoki” z podłogi i znów poszukują.
Mówi się, że praca nie powinna być sensem naszego życia i rozsądnie byłoby, gdyby nie zajmowała jego większości. Ale, czy możecie śmiało powiedzieć, że tak nie jest?



A może to nie sens życia, a pogoń za szczęściem wpędza nas w wir pracy, a ta
z kolei pochłania nasze życie?



Zawsze pracowałam w biurze, zwykle w korporacji. Wiecie, standardy, procedury, podział obowiązków, odpowiednio do stanowiska, ewidencja czasu pracy, ścieżka kariery (tzw. marchewka) i wszystko zgodnie z prawem :-) Przywykłam do takiego życia, aż w końcu po 6 latach mi się znudziło. Jak później sama doszłam do tego, to nie praca mi się znudziła, tylko życie w ten spokojny i statyczny sposób, niczym pani na emeryturze. 



Będąc na wakacjach (sama!), podjęłam decyzję i podjęłam pracę, na podstawie dwóch rozmów przez skypa :-) To było coś nowego, ekscytującego… właśnie tego szukałam. Pierwszy raz NIE kancelaria.



I tak jeszcze rok temu byłam szczęśliwą pracoholiczką. Praca dawała mi satysfakcje i nieświadomie zagłuszała moje potrzeby życiowe. Efektywne wykorzystywanie czasu dawało mi 5 godzin snu, 3-4 godziny czasu wolnego i jak łatwo policzyć 15-16 godzin w dyspozycji pracodawcy, bardzo często
w nieustającej podróży.



Mimo to, zrobiłam tatuaż, który pochłonął ok. 20 godzin czasu (na raty), skoczyłam ze spadochronem (całodzienna wycieczka), byłam w Toskanii samochodem (5,5 tys km w 10 dni), skakałam z mostu na linach, a potem całą noc świętojańską przebalowałam na plaży nad Wisłą. To są piękne wspomnienia, ponieważ mimo dużej ilości pracy i „lekkiego” uszczerbku na zdrowiu, obfitowały w bardzo pozytywne emocje. Nie wiem  czy poziom endorfiny, czy adrenaliny był wyższy, ale chodziłam na emocjonalnym haju.



Patrząc na ten etap mojego życia, nie żałuję, bo to była niezła lekcja życia,
ale dystansując się do swojego pracodawcy, fundatora tych wszystkich „atrakcji”, wiem, że tak nie da się żyć na dłuższą metę. Bez znajomych, bez czasu dla rodziny, gdy zanikają podstawowe potrzeby, bo nie ma na nie czasu.



Opisując mój przykład, chciałam naświetlić temat, że kwestia posiadania i zagarniania czasu dla siebie jest na pewno szczęściem i luksusem, a więc dla większości celem w życiu.



Można by powiedzieć, że ja nie miałam go w ogóle, a mimo to byłam aktywna
i zawodowo, i towarzysko. Znam, natomiast ludzi, którzy pracują w biurze 8 godzin i „jęczą”, że na nic nie maja czasu, że są zmęczeni jedną podróżą do Krakowa.



Narody południowe, jak na przykład Włosi, Grecy, Hiszpanie, potrafią cieszyć się życiem. Mają „siestę”, wszystko jest „Mañana”, bawią się wieczorami na „fiestach”, gdy upał zelżeje i nawet mają określenie na nic nie robienie – DOLCE FARNIENTE.



My, ludzie północy, uwielbiamy te kultury, bo zwykle mamy z nimi styczność podczas wakacji. Dzięki temu relaksujemy się, chłoniemy ich kulturę i wszystko nas zachwyca, bo jest takie inne od naszego świata.



Z drugiej strony, czy takie dolce farnierniente lub siesta w ciągu dnia roboczego jest wskazana, gdy mamy do załatwienia coś ważnego lub pilnego? Pamiętam, gdy pracowałam w dużej międzynarodowej korporacji i w piątek o godzinie 15 nie mogłam się dodzwonić do kancelarii prawnej we Włoszech, bo oni o tej godzinie to już Ida na plażę :-) Byłam w szoku, z drugiej strony zazdrościłam im tego luźnego podejścia do spraw, które w Polsce były kwestia życia i śmierci.



Czy my Polacy nadajemy do takiego trybu życia?



Nasze zakorzenione poczucie obowiązku, konsumpcyjny tryb życia wynikający z braków w latach ‘80, dorabianie się i zbyt poważne podejście do życia mogłoby na dłuższą metę kłócić się z takim lajtowym podejściem południowców.



Zbliżam się do 30-tki i niedawno zagubiłam swój sens życia, a właściwie straciłam go doszczętnie, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości, z która nie mogę się pogodzić do tej pory. Minęło już wiele miesięcy i skrobanie się w podłogi nie jest łatwym procesem, ale fakt, że właśnie piszę, choć dziś wcale nie śmiesznie, jest oznaka poprawy.



Zaczęłam szukać sensu życia na nowo i staram się małymi krokami stawiać sobie kolejne cele, które pozwolą mi żyć pełnią życia i być szczęśliwą.



Jeśli miałabym powiedzieć, co da mi to szczęście to lista pewnie byłaby długa. Jednak wiem, to, że są to rzeczy niematerialne, choć niestety z materializmem związane.



Tak więc stawiając sobie pytania i odpowiadając na nie szczerze przed samą sobą, szukam w życiu szczęścia.



A podsumowując mój przydługi i filozoficzny wywód, stwierdzam,
że praca nie może być naszym światem, ale świat bez pracy traci sens.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz