Sens
życia to dziwne zagadnienie. Każdy z nas go poszukuje, większość znajduje,
niektórzy go tracą, zbierają „zwłoki” z podłogi i znów poszukują.
Mówi
się, że praca nie powinna być sensem naszego życia i rozsądnie byłoby, gdyby
nie zajmowała jego większości. Ale, czy możecie śmiało powiedzieć, że tak nie
jest?
A
może to nie sens życia, a pogoń za szczęściem wpędza nas w wir pracy, a ta
z kolei pochłania nasze życie?
z kolei pochłania nasze życie?
Zawsze
pracowałam w biurze, zwykle w korporacji. Wiecie, standardy, procedury, podział
obowiązków, odpowiednio do stanowiska, ewidencja czasu pracy, ścieżka kariery
(tzw. marchewka) i wszystko zgodnie z prawem :-) Przywykłam do takiego życia, aż w końcu po 6 latach mi
się znudziło. Jak później sama doszłam do tego, to nie praca mi się znudziła,
tylko życie w ten spokojny i statyczny sposób, niczym pani na emeryturze.
Będąc
na wakacjach (sama!), podjęłam decyzję i podjęłam pracę, na podstawie dwóch
rozmów przez skypa :-) To było coś nowego, ekscytującego… właśnie
tego szukałam. Pierwszy raz NIE kancelaria.
I
tak jeszcze rok temu byłam szczęśliwą pracoholiczką. Praca dawała mi
satysfakcje i nieświadomie zagłuszała moje potrzeby życiowe. Efektywne
wykorzystywanie czasu dawało mi 5 godzin snu, 3-4 godziny czasu wolnego i jak
łatwo policzyć 15-16 godzin w dyspozycji pracodawcy, bardzo często
w nieustającej podróży.
w nieustającej podróży.
Mimo
to, zrobiłam tatuaż, który pochłonął ok. 20 godzin czasu (na raty), skoczyłam
ze spadochronem (całodzienna wycieczka), byłam w Toskanii samochodem (5,5 tys
km w 10 dni), skakałam z mostu na linach, a potem całą noc świętojańską przebalowałam
na plaży nad Wisłą. To są piękne wspomnienia, ponieważ mimo dużej ilości pracy
i „lekkiego” uszczerbku na zdrowiu, obfitowały w bardzo pozytywne emocje. Nie
wiem czy poziom endorfiny, czy adrenaliny
był wyższy, ale chodziłam na emocjonalnym haju.
Patrząc
na ten etap mojego życia, nie żałuję, bo to była niezła lekcja życia,
ale dystansując się do swojego pracodawcy, fundatora tych wszystkich „atrakcji”, wiem, że tak nie da się żyć na dłuższą metę. Bez znajomych, bez czasu dla rodziny, gdy zanikają podstawowe potrzeby, bo nie ma na nie czasu.
ale dystansując się do swojego pracodawcy, fundatora tych wszystkich „atrakcji”, wiem, że tak nie da się żyć na dłuższą metę. Bez znajomych, bez czasu dla rodziny, gdy zanikają podstawowe potrzeby, bo nie ma na nie czasu.
Opisując
mój przykład, chciałam naświetlić temat, że kwestia posiadania i zagarniania czasu
dla siebie jest na pewno szczęściem i luksusem, a więc dla większości celem w
życiu.
Można
by powiedzieć, że ja nie miałam go w ogóle, a mimo to byłam aktywna
i zawodowo, i towarzysko. Znam, natomiast ludzi, którzy pracują w biurze 8 godzin i „jęczą”, że na nic nie maja czasu, że są zmęczeni jedną podróżą do Krakowa.
i zawodowo, i towarzysko. Znam, natomiast ludzi, którzy pracują w biurze 8 godzin i „jęczą”, że na nic nie maja czasu, że są zmęczeni jedną podróżą do Krakowa.
Narody południowe, jak na
przykład Włosi, Grecy, Hiszpanie, potrafią cieszyć się życiem. Mają „siestę”,
wszystko jest „Mañana”, bawią się wieczorami na „fiestach”, gdy upał zelżeje i
nawet mają określenie na nic nie robienie – DOLCE FARNIENTE.
My, ludzie północy, uwielbiamy te
kultury, bo zwykle mamy z nimi styczność podczas wakacji. Dzięki temu
relaksujemy się, chłoniemy ich kulturę i wszystko nas zachwyca, bo jest takie
inne od naszego świata.
Z drugiej strony, czy takie dolce
farnierniente lub siesta w ciągu dnia roboczego jest wskazana, gdy mamy do załatwienia
coś ważnego lub pilnego? Pamiętam, gdy pracowałam w dużej międzynarodowej
korporacji i w piątek o godzinie 15 nie mogłam się dodzwonić do kancelarii
prawnej we Włoszech, bo oni o tej godzinie to już Ida na plażę :-) Byłam w szoku, z drugiej strony zazdrościłam im tego luźnego podejścia do spraw, które w
Polsce były kwestia życia i śmierci.
Czy my Polacy nadajemy do takiego
trybu życia?
Nasze zakorzenione poczucie obowiązku,
konsumpcyjny tryb życia wynikający z braków w latach ‘80, dorabianie się i zbyt
poważne podejście do życia mogłoby na dłuższą metę kłócić się z takim lajtowym podejściem
południowców.
Zbliżam się do 30-tki i niedawno
zagubiłam swój sens życia, a właściwie straciłam go doszczętnie, próbując
odnaleźć się w nowej rzeczywistości, z która nie mogę się pogodzić do tej pory.
Minęło już wiele miesięcy i skrobanie się w podłogi nie jest łatwym procesem,
ale fakt, że właśnie piszę, choć dziś wcale nie śmiesznie, jest oznaka poprawy.
Zaczęłam szukać sensu życia na
nowo i staram się małymi krokami stawiać sobie kolejne cele, które pozwolą mi
żyć pełnią życia i być szczęśliwą.
Jeśli miałabym powiedzieć, co da
mi to szczęście to lista pewnie byłaby długa. Jednak wiem, to, że są to rzeczy niematerialne,
choć niestety z materializmem związane.
Tak
więc stawiając sobie pytania i odpowiadając na nie szczerze przed samą sobą, szukam
w życiu szczęścia.
A podsumowując mój
przydługi i filozoficzny wywód, stwierdzam,
że praca nie może być naszym światem, ale świat bez pracy traci sens.
że praca nie może być naszym światem, ale świat bez pracy traci sens.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz