Wakacje szkolne zbliżają się wielkimi krokami.
Posiadacze dzieci muszą się podporządkować grafikowi przerw od nauki i wtedy
setki tysięcy ludzi wypełzają na plaże. Turystyczne miejscowości wstają z
martwych, disco leci z głośników, a zapach smażonej ryby przeplata się z zapachem
waty cukrowej, gofrów i zapiekanek. Żar leje się z nieba na przemian z ulewami,
ale nie ma zmiłuj - skoro są wakacje, trzeba iść na plażę. Każdy doświadczony
Polak zna się na plażingu i ma ze sobą parawan, materace, dmuchane zabawki,
kosze piknikowe, swoje radio, żeby mógł słuchać akurat innego disco, niż sąsiad
zza parawanu obok i lodówkę przenośną wypełnioną zimnym browarem. W takich
warunkach udar gwarantowany, poparzenia skóry, zalana pała, dzieci spuszczone
ze smyczy niczym dzikusy, które nigdy nie widziały wody i to wszystko na małym
skrawku piachu pomnożone razy 1000.
Taki obraz jest niestety nieodłącznym elementem naszego
jakże pięknego wybrzeża, a wiem co mówię, bo w zeszłym roku podczas 3
miesięcznych wakacji przejechałam jego większość. Miałam to nieszczęście
rezydować jedną noc w Mielnie – osadzie dresów, wsioków i muzyki disco.
Na szczęście Ustka odrobinę uratowała honor. Słyszałam
również od pewnej tyszanki (hasło krzyżówkowe: Mieszkanka Tychów), właścicielki
działki w Dębkach, że są spokojne, piękne i z goła inne niż całe wybrzeże. W
znaczeniu przenośnym i dosłownym, ponieważ mają tam plażę nudystów ;-)
Nie ukrywam, że moją miłością wybrzeża jest Gdańsk i
jego okolice. Jeśli miałabym zamieszkać w innym mieście w Polsce, niż słoikowa
Warszawa, to byłoby to moje miasto.
Patrioci spędzają czas nad polskim morzem, a Ci których
nie stać na drogie i często deszczowe wakacje w kraju, wylatują czarterami do
Egiptu za 1500 zł All inclusive.
Jest też trzecia grupa ludzi, którzy indywidualnie
organizują sobie wyjazdy w mniej oblegane destynacje.
Gdyby to nie zależało od finansów, pojechałabym w
podróż dookoła świata. Niestety parę błędów przeszłości tymczasowo opóźnia
realizację tego marzenia, ale to tylko kwestia czasu. Dlatego też na razie
skupiam się na krótszych wyjazdach, które organizuje sobie sama i za zwyczaj
sama też na nie jeżdżę.
I tak, w listopadzie lecę na 2,5 tygodnia na Wyspy
Zielonego Przylądka. Brzmi egzotycznie i ciekawie, ale poczyniłam już tyle przygotowań
programu wycieczki, że mam wrażenie, że już tam byłam :-)
Relacje oczywiście zdam na blogu.
Wszystkie podróże, w które się udam w najbliższych
latach będą miały na celu znalezienie swojego miejsca na ziemi.
Mimo mojego zobojętnienia na politykę, Polska nie jest
moim miejscem na ziemi, bo nie wydaje mi się być przyjazna. Klimat nie sprzyja nawet
byciu miłym, polityka prorodzinna zniechęca do zakładania rodziny, skandalicznie
niskie zarobki nie pozwalają na godne życie, a wszystkie kreatywne pomysły na
życie i biznes od powstania do realizacji napotykają tępych urzędników, wielostronicowe
formularze i żebracze proszenie o fundusze, nie wspominając już o absurdalnych haraczach
jakie państwo ściąga z obywateli w postaci składek ZUS, z których nic nam się nie
należy.
Dlatego podróże pomogą mi podjąć decyzję, gdzie dalej
będę próbowała swoich sił.
Wszyscy chcielibyśmy żyć w miejscu pogodnym,
słonecznym, ciepłym, stabilnym gospodarczo, chcielibyśmy mieć spokojna pracę,
która będzie nas dowartościowywać, przyjaciół, z którymi spędza się wieczór na
plaży przy butelce wina itp., itd.
To niesamowite, że ludzie w wieku 30 lat planują swoją
starość. Jesteśmy młodzi, a „wijemy sobie gniazdo”, by godnie i wygodnie się
zestarzeć i umrzeć. Jasne, bawimy się do upadłego, czasem wydajemy więcej niż
powinniśmy, nadal po 2 butelkach wódki mamy fajowskie pomysły w stylu obejrzeć
wschód słońca na wybrzeżu w lutym, albo wykąpmy się w fontannie, ale na co
dzień skupiamy się na szykowaniu do starości. Odkładamy pieniądze, lokujemy je „w
skarpecie”, inwestujemy w dzieci, by były naszą przyszłością i wszystko to po
co? By godnie umierać i nie martwić się o to, że nie starczy nam na leki w
wieku 80 lat, tak jak pokoleniu polskich powstańców i „małych żołnierzy”.
Temat śmierci najczęściej przewija się w rozmowach na
cmentarzach, choć my z moją mama i siostrą nie możemy się wtedy powstrzymać od
żartów, kawałów i głośnego śmiechu. W takich właśnie rozmowach omówiłyśmy
kwestie oddania narządów, spalenia, kradzieży urny, żeby nie stała sama na
cmentarzu i mega imprezy w stylu żabienieckim w ramach stypy :-)
Ja na przykład mam nawet swoją piosenkę na stypę ;-)
„Jest bardzo, bardzo, bardzo cicho
Słońce rozpala nagie ciała
Morze i niebo ostro lśni
Dobrze mi, ach jak dobrze mi
Jem słodkie, słodkie winogrona
Ty śpisz w moich, moich ramionach
Morze i niebo ostro lśni
Dobrze mi, ach jak dobrze mi”
Słońce rozpala nagie ciała
Morze i niebo ostro lśni
Dobrze mi, ach jak dobrze mi
Jem słodkie, słodkie winogrona
Ty śpisz w moich, moich ramionach
Morze i niebo ostro lśni
Dobrze mi, ach jak dobrze mi”
Myślę, że mimo, iż Norwegia wiedzie prym z państwach
przyjaznych obywatelowi, to ja zdecydowanie wybieram kraje południa, bo to są właśnie klimaty, w których chciałabym żyć.
A wy co byście wybrali?
Ja już mam idealny napis na swój nagrobek: "No i co się gapisz!Też bym wolała teraz leżeć na plaży!"
OdpowiedzUsuń:)
Kinia