Polska jaka jest, każdy widzi. Mamy piękne Mazury i
Kaszuby, których nie potrafimy wypromować na świecie, fantastyczne góry, w
których toczy się walka o wyciągi i morze z pięknymi piaszczystymi plażami,
które nie są sprzątane. Wszystko i wszędzie rozchodzi się o kasę.
Czasem mam wrażenie, że jedynym przedmiotem obrad
naszego rządu jest kwestia pozyskiwania kasy. Pozyskiwania jej dla siebie, nie
dla obywateli. Obywateli, którzy skrzętnie okradani są z setek złotych, tylko
dlatego, że mamy ZUS.
Przy okazji tej dygresji, poczytałam sobie historię
genezy ZUS i NFZ, dwóch organizacji publicznoprawnych, okradających nas nie
tylko z pieniędzy, ale też z godności.
O ile życie byłoby prostsze, gdyby nie tych dwóch
pośredników między nami, obywatelami, a instytucjami, które mają nieść pomoc?
Poruszyłam ten temat, ponieważ po raz pierwszy w życiu
nie posiadam prywatnego ubezpieczenia medycznego od pracodawcy i teraz dopiero
doceniam, jak wielki jest to profit.
W kwestii opieki medycznej jestem mniej więcej na takim
poziomie świadomości, jak ludzie urodzeni w latach ’90, dla których puste pułki
w sklepach, czy samochód maluch to już przedmiot historii w szkole.
Na szczęście mam takiego małego anioła stróża, który
wprowadził mnie w tajniki publicznej służby zdrowia.
Jako jedna z nielicznych pilnuje regularnych
„przeglądów podwozia”, „zderzaków” i zwierciadeł duszy. I kiedy zorientowałam
się, że już czas na serwis, rozłożyłam ręce, bo nawet nie wiedziałam od czego
zacząć.
Ludzie tłumaczyli mi procedury, jakby znali je na
pamięć, niczym paciorek na dobranoc, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. I
tak postanowiłam zadzwonić do przychodni, by zaprzeczyć zasłyszanym bajkom.
Pytanie: do jakiej przychodni, gdzie i jak ją znaleźć? Poszukałam najbliższej
miejsca zamieszkania i dzwonię:
-dzień
dobry chciałabym zapisać się do lekarza internisty i do specjalistów.
-
nie ma specjalistów. A jest pani zarejestrowana?
-
no jestem, w ZUSie. A jak nie ma specjalistów, to do kogo mogę się zapisać?
-
nie w ZUSie! Czy u nas ma pani kartę?
-
No nie mam. A co powinnam zrobić, żeby dostać się do internisty?
-
Zapisy do internistów przyjmujemy dopiero od lipca. Teraz może pani przyjść i
stanąć w kolejce po numerek. Otwieramy o 7.
-
a to nie można się teraz umówić przez telefon?
-
może pani zadzwonić po numerek. Linie telefoniczną włączamy o 7:30 jak rozdamy
numerki.
-
no to jak mam po niego zadzwonić, jak pani mówi, że już je rozdacie do tego
czasu?
-
no czasem coś zostaje. A tak w ogóle to musi się pani u nas zarejestrować osobiście, bo
bez tego nie wydamy numerka.
Podziękowałam z uśmiechem niedowierzania i odłożyłam
słuchawkę. Dzwonię do innej przychodni, którą wygooglowałam i zaczynam tak
samo:
-
ale pani się dodzwoniła na stomatologię.
nauczona doświadczeniem z poprzedniego telefonu
-
ale ja bym chciała się zarejestrować.
-
na stomatologię?
-
nie do przychodni
-
to nie tu
W między czasie dowiedziałam się, że w państwowej
służbie zdrowia to nie jest tak, jak w prywatnych centrach medycznych, że chcesz
do okulisty, ginekologa, dermatologa i nie dość, że są w jednym budynku to
jeszcze nie potrzebujesz skierowania. Nie, w państwowej służbie zdrowia jest
lekarz pierwszego kontaktu. Tak zwany wypisywacz recept i skierowań. Przecież
mogliby ustawić zamiast niego biletomat. Klikasz specjalizacje, wybierasz opcje
i drukuje ci się skierowanie lub recepta. O ile szybciej, o ile mniej
frustracji w wystawiaczach tych druków?
Cóż, trzeba to przejść. Tylko jak, jeśli termin do
„biletomatu” masz na przyszły miesiąc, a to dopiero początek drogi krzyżowej?
I tu wkroczył mój anioł stróż – drobna, piękna kobietka,
która co nie co wie o „tych” sprawach. Na co dzień pracuje w prywatnej służbie
zdrowia, jest też ratownikiem medycznym i w ogóle taka z niej wegetariańska superwoman ;-)
Jej czas włożony w całą tę operację to może 30 minut,
moja wdzięczność dozgonna, za resztę zapłacę kartą Visa ;-) Jak za sprawą
magicznej różyczki w ciągu 10 minut przez telefon zarejestrowałam się i umówiłam
do „biletomatu” na następny dzień. Wystawił skierowania i zlecił badania, a
przemiłe panie na recepcji powciskały mnie na najbliższe dogodne terminy. Tym
sposobem do końca czerwca, za pieniądze, które płace do ZUS, załatwię podstawowy
przegląd. Przegląd, który prywatnie kosztowałby mnie ponad 1000zł. A dzięki
Kamili zapłaciłam jedynie za jedno badanie krwi 22zł i kubek na siki 1,50, bo
nie daj za free ;-)
Coś czuję, że to dopiero początek mojej przygody z
państwową służbą zdrowia, bo zaczęło mi się podobać :-) A
skoro już płacę te składki do Zakładu Utylizacji Staruszków, to skorzystam z
bezpłatnych badań na wszystko.
Trzymajcie kciuki za dobre wyniki ;-)
trzymam trzymam, widzisz jaka dobra mam zone ;)
OdpowiedzUsuńNo, bardzo dobrą :-) Ty, zdaje się, że też zawdzięczasz jej pomoc w medycznych sprawach? ;-)
OdpowiedzUsuń