środa, 5 czerwca 2013

Bieganie i inna walka


 Każdy ma swoje osobiste powody, dla których zdecydował się rozpocząć bieganie. Jedni robią to dla zdrowia, inni dla utrzymania figury lub chudnięcia, a jeszcze inni by bić własne rekordy i pokonywać słabości.
Ciężko mi przypomnieć sobie dlaczego ja zaczęłam, ale teraz wiem, że biegam dla zdrowia fizycznego i psychicznego, dla utrzymania figury na pewno też, a z czasem zaczęło podobać mi się bicie własnych osiągów i pokonywanie słabości.
Rywalizacja z inną osobą już mi się tak nie podoba, jak walka z samą sobą.
Chyba każdy, kto uprawia jakikolwiek sport zna taki moment, gdy wydaje mu się, że już nie da rady i wtedy pojawia się myśl "jeszcze do tego drzewa", "jeszcze tylko 5 min", czy "jak tylko prześcignę biegacza przede mną mogę skończyć trening", a potem już zapominasz o słabym momencie i biegniesz dalej, jakby dostając dodatkowej siły abstrahowanej z powietrza :-)
Nie uważam się za dobry materiał na sportowca amatora z własnej woli, bo moja "silna wola" czasem robi ze mną co chce. Owszem, jeśli ktoś mnie pilnuje i nie pozwala na chwile "nie chce mi się" to potrafię skatować organizm tak, by uzyskiwać lepsze osiągi. Ale to warunki idealne, więc zdarzają mi się takie właśnie chwile słabości, a ja jedynie mogę walczyć z tym by było ich jak najmniej :-)
Wracając do powodów biegania to chyba zaczęłam, bo potrzebowałam odreagować stres i frustracje. I tu pojawia się aspekt czysto emocjonalny fizycznego wysiłku. Wam też na pewno po dobrym treningu podnosi sie poziom endorfin, spada poziom stresu, frustracji, gniewu i wszystkich negatywnych emocji, które nam czasem towarzyszą. W zamian za to całe ciało, każda jego komórka wypełnia się słodkimi, uśmiechniętymi endorfinami, które dają tyle satysfakcji, co czekolada na chandrę :-) Mi dodatkową satysfakcję daje coraz większe pocenie się. Wiem, ze brzmi to dziwnie, ale w moim wypadku, gdy w saunie nie byłam w stanie uronić nawet kropli potu i po minucie wyglądałam jak bohater kreskówki, który zjadł coś ostrego. Teraz jest inaczej. Pocę się każdym centymetrem swojego ciała i może wydawać się to nieapetyczne, ale dla mnie to oznaka zdrowia i tego, ze organizm pracuje coraz lepiej :-)
Zawsze uprawiałam jakiś sport, ale pewne etapy się kończyły. Z bieganiem wiem, ze tak nie będzie.
Często mówi się, ze to najtańszy sport. Wystarczą tylko dobre buty i chęci. Jasne, mogę się z tym zgodzić, bo to minimum pozwala aktywnie spędzać wolny czas. Natomiast, jeśli chcemy uzyskiwać coraz lepsze osiągi, biegać komfortowo w różnych warunkach pogodowych i do tego robić to zdrowo z odpowiednią dietą i suplementami, to jak każdy sport okazuje się być wymagający i drogi.
To jednak nie powstrzymuje ludzi od tego, by rozpoczynać swą przygodę z bieganiem. Czytałam ostatnio, że od zeszłego roku ilość biegaczek zwiększyła się o ponad 1% od zeszłego roku. Pytanie jakiego rodzaju są to "biegaczki".
Czy to panie o wadze 70kg i wzwyż, które truchtają by zgubić zbędne kilogramy, czy to babki, które postanowiły zmienić swój styl życia? Jak by nie było "walczymy dziewczyny!". Walczymy ze słabościami, z kilogramami, z problemami w domu, obcinającym wzrokiem przechodniów płci męskiej i z czym tam jeszcze :-)
Ciekawym zagadnieniem podczas biegania jest fakt, że mam bardzo dużo przemyśleń. Zawsze wtedy żałuję, że  nie mam dyktafonu podłączonego do telefonu, by później spisać w formie krótkiego felietonu to, co przychodzi mi do głowy. A możecie mi wierzyć, jak to zwykle w babskim mózgu, myśli przelatuje mnóstwo. Np. Piesi na drodze, dzień dziecka na Agrykoli, piękny kasztanowiec w parku ujazdowskim, który będzie miał pełno kasztanów we wrześniu, gdzie napić się kawy, jak założyć bloga, czy cycki nie skaczą mi za bardzo podczas biegu i co z tym zrobić, czy faktycznie kiedyś dam radę wziąć udział w maratonie, wiedząc jak jestem słaba itp.
Musze to gdzieś spisywać.
A propos takich tematów: jak runkeeper donosi zrobiłam dziś 6,14 biegiem, 1 podbieg na Agrykoli przez 3min, a potem 7,60km marszo-biegiem a w tym podbieg pod ul. książęcą w deszczu :-) i zastanawiam się, czy zasłużyłam na lody Magnum. Nie powinnam ich jeść, ale od 3 dni mam ogromną ochotę na coś słodkiego. Ratowałam się szklanką soku pomarańczowego, garścią żurawiny i wypiciem szklanki z musującym magnezem, ale to pragnienie powraca. Więc pożarłam tego Magnum z wyrzutami sumienia, bo w końcu dziś nie był to jakiś wielki wysiłek. No cóż, może wsiądę jeszcze na rower.
Hmmm... rower i moja walka to już odrębny temat. Podobnie, jak moje zapędy kulinarne i opinie o warszawskich restauracjach :-)
Może jednak założę bloga :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz