Na początku
XIX wieku w Wilnie urodziła się kobieta, będąca symbolem walki, niezależności,
siły i odwagi – Emilia Plater. Polska hrabianka, kapitan Wojska Polskiego w
czasie powstania listopadowego, córka hrabiego Franciszka Ksawerego i Anny von
der Mohl. Prze Ignacego Domeyko opisywana: niskiej urody, blada, niepiękna,
ale okrągłej, przyjemnej, sympatycznej twarzy, błękitnych oczu, kształtnej, ale
niesilnej budowy; była poważną, bardziej surową, niż ujmującą w obejściu się,
mało mówiąca i spojrzeniem nakazująca dla siebie należne względy i przyzwoitość.
Upamiętniona
w literaturze przez Adama Mickiewicza (Śmierć Pułkownika) stała się patronka
wielu szkół. Między innymi szkoły podstawowej nr 2 w Zalesiu Dolnym, do której
ponad 70 lat temu chodził mój dziadek Tolek i do dziś co roku spotkają się na
zjeździe „Platerówki” na polanie Małeckiego (Zimne Doły) w Żabieńcu, noszącej
nazwę po moim pra, pra dziadku, który miał tam chatę.
Emilia
została także umieszczona na banknotach 20 i 50 złotowych w latach 30-tych i
40-tych. Jej imię nosił 1 Samodzielny Batalion Kobiecy, a wieś na Dolnym
Śląsku, w której po zakończeniu wojny osiedliły się kobiety-żołnierze została
nazwana Platerówką.
Jej imieniem
nazwano wiele ulic w polskich miastach, między innymi w Warszawie.
Przechadzam
się tą ulicą bardzo często. Zaczyna ona swój bieg od Koszykowej i wiedzie
prosto na północ, przeszywając centrum aż do ulicy Twardej, która przechodzi w
plac Grzybowski. Nie jest to zbyt długa ulica, ale można ją podzielić na
charakterystyczne odcinki:
1 -
Turystyczny, zagraniczny
2 -
Biznesowo-handlowy
Moim
ulubionym oczywiście jest ten pierwszy, w drugim z kolei miałam okazję
pracować.
Choć moja
mama śmieje się, że pochodzę z Żabieńca, rodzinnej miejscowości koło Piaseczna,
gdzie jestem zameldowana, to jestem warszawianką od pokoleń. Urodzona na
Karowej,
a wychowana na Ursynowie i Mokotowie. W Centrum Warszawy, na Nowogrodzkiej,
mieszkam już 6 lat i uważam, że tak naprawdę miasto poznaje się dopiero, gdy
przemierzyć je na piechotę. Tak też robię prawie codziennie. Kiedyś w parze
teraz w pojedynkę, uwielbiam spacerować uliczkami mojego miasta z rozdziawiona
buzią niczym turysta na Wielkim Kanionem i często jestem mile zaskoczona, odkrywając
ciekawostki naszej stolicy.
Taką ciekawą
ulicą jest Emilii Plater.
Nie wiem,
czy wiecie, ale numery ulic w Warszawie mają pewien porządek, który nie
obowiązuje jedyne ulicy Puławskiej :-) Otóż numeracja ulic w kierunkach
północ-południe idzie rosnąco z biegiem Wisły oraz rosnąco oddalając się od
Wisły na ulicach w kierunkach wschód-zachód.
Emilii
Plater idzie w kierunku północnym, wiec przy Koszykowej zaczyna swój bieg.
Zaczynając naszą wycieczkę od tego miejsca, przenosimy się nagle do innego
świata. Ludzie mówią w innych językach i raczej nie wynika to z faktu, że
mijamy po lewej Ambasadę Republiki Maroka, a z tego, że Emilii Plater w
pierwszej części stała się mekką międzynarodowych hosteli, winiarni,
restauracji i sklepików z różnościami.
Zaczynamy od
Cafe Pineska na rogu z Wilczą, która zaprasza na śniadania, lekkie lunche i
oczywiście wyśmienita kawę. Po lewej mamy British Shop z asortymentem prosto w
Wysp. W maleńkim wejściu do kamienicy, po tej samej stronie ugości nas Hostel
Witt. Oferuje on 15 miejsc noclegowych w pokojach:5,3 i 2 osobowy. Pokoje,
nazwane kolorami, urządzone są w stylu nawiązującym do 100- letniej historii
budynku. Każdy pokój wyposażony jest w pojedyncze łóżka wraz z pościelą,
ręczniki, stolik nocny, szafę dla każdego z gości, lustro, stół z krzesłami
oraz wieszaki. Każdy gość korzystać może z ogólnodostępnej łazienki z
prysznicem i WC, w pełni wyposażonej kuchni oraz integrującej gości świetlicy.
Ceny bardzo przystępne jak dla Polaków, więc obcokrajowcy muszą się tam czuć bardzo
komfortowo za niska cenę.
Tuz obok znajduje się restauracja Mandala. To pierwsza i jedyna w Warszawie
klubo-restauracja, których pełno w Londynie i Paryżu. Minimalistyczne
buddyjskie wnętrze, niepopularna muzyka, doskonała hindusko-tajska kuchnia w
wykonaniu kucharzy rodem z Nepalu. Do tego bezpretensjonalna obsługa i
artystowski klimat południowego odcinka Emilii Plater.
Naprzeciwko wyrosła piękna kamienica utrzymana w stylu budynków sąsiadujących.
Znajdują się tam biura a obok Galeria Sztuki Van Den Berg. Na przeciwko sklepik
ze stylowymi artykułami do wystroju wnętrz Home of Style.
Idąc dalej
po prawej stronie natrafiamy na sklep i winebar Jung & Lecker. Specjalizuja
się w winach austriackich i niemieckich. Serwują również oryginalne drobne
dania. Na zapleczu mają przejście do „tajemniczego ogrodu”. Pnące się winorośle
i małe stoliczki dopełnia subtelna smooth jazzowa muzyka. Ceny win zapraszają
na dłuższe posiedzenie :-)
Naprzeciwko
mijamy wspomnianą ambasadę Republiki Maroka i napotykamy na rogu z Hożą
Pinakotekę – galerię sztuki, w której znajdziemy prace takich znanych malarzy
jak Chełmoński, Kossak (Jerzy, Juliusz, Wojciech :-) ), Malczewski, Matejko,
Witkacy, czy Wyspiański.
Ten
interesujący odcinek Emilii Plater zwieńcza po lewej stronie Hostel Dandelion,
którego bram strzeże Pub, niegdyś będący restauracją gruzińską. Cały ten
fragment od Koszykowej do Wspólnej przepleciony jest jeszcze ciekawymi
podwórkami, na których porządku strzegą Matki Boskie z wiecznie żywymi
ołtarzami, drobne punkty usługowe i mroczne kamienice, które zdawałyby się być
opuszczone, a jednak nadal zamieszkałe przez duchy przeszłości.
Dalej
nieciekawy odcinek okala z jednej strony liceum im Hoffmanowej, Kościół Św.
Barbary, a następnie stary jak świat, znany jeszcze z filmów z lat 80-tych
Hotel Marriott oraz nowo-wyremontowana kamienica przeznaczona na cele
komercyjne. W hotelu możemy skorzystać z siłowni firmy World Fitness – ładna,
zadbana, profesjonalna, nie tania ;-) Po treningu możemy posilić się w barze
sportowym Champions. Włoskie Vapiano na rogu z Alejami Jerozolimskimi kusi
dobrymi cenami i smacznym jedzeniem w formie stołówkowej. Chińczyk WOOK, z
jednej strony polecany z drugiej zasłyszana opinia o tym, że „kulinarnie gwałci podniebienie” – nie
wiem, na wszelki wypadek nie poszłam :-)
Dla kontrastu zaprasza Sofa na rogu z Nowogrodzką – drinki, koktajle, dania
główne, przystawki. Wszystko w ładnym, biznesowym wystroju i półmroku.
Przekraczając
Aleje Jerozolimskie, wchodzimy w inny świat – drugi z charakterystycznych
odcinków – biznesowo-handlowy.
Po prawej wita nas Dworzec Centralny – niedawno odświeżony z zewnątrz jak i
wewnątrz. O tyle jak walory estetyczne nie mają zbytniego znaczenia, bo o
gustach się nie dyskutuje, tak walory zapachowe uległy znaczącej poprawie ;-)
A teraz krótka historia najważniejszego dworca w Polsce.
W 1972 podjęto decyzję o budowie nowoczesnego dworca dalekobieżnego. Ukończono
go 5 grudnia 1975 i wkrótce potem przejął on obsługę większości pociągów
dalekobieżnych w Warszawskim Węźle
Kolejowym. Powstał według projektu Arseniusza Romanowicza przy współpracy Piotra Szymaniaka, przy
czym w trakcie budowy projekt był wielokrotnie zmieniany, co odbiło się nie
tylko na jakości robót, ale także na funkcjonalności dworca. Zrezygnowano m.in.
z betonowych estakad dla pieszych planowanych na poziomie antresoli i
prowadzących do pobliskich wieżowców Centrum LIM
i Intraco II.
Projekt miał olbrzymi potencjał, nowoczesny nawet na obecne czasy. Przed Euro 2012 Dworzec
Centralny został odnowiony. Prace remontowe rozpoczęły się w połowie 2010 i
zostały zakończone na przełomie 2011 i 2012. Podczas prac remontowych zostały
wymienione sufity podwieszane w galeriach na poziomie -1, usunięto punkty
gastronomiczne, uporządkowano i zainstalowano nowy systemu informacji dla
pasażerów, zainstalowano nowoczesne oświetlenie, biletomaty oraz udogodnienia
dla osób niepełnosprawnych..Koszt remontu wyniósł 47 mln zł.
Do Dworca
Centralnego przyległy Złote Tarasy, będące centrum handlowym oraz biznesowym,
podzielonym na galerię handlową pod „szklana bańką” oraz biurowiec Skylight, na
szczycie którego znajduje się centrum biznesowe Pure Sky Club. Swego czasu
byłam tam dość częstym bywalcem. Oglądanie wschodu słońca nad miastem w zimowy
poranek przy ciepłej kawie, czy oglądnie pełni księżyca przy whiskey z colą,
potrafiły wynagrodzić długie godziny pracy.
Jest to najwyższej jakości obsługa, serwis biznesowy i technologie dostępne dla
członków klubu oraz ich gości. Pure Sky Club usytuowany na dwóch ostatnich
piętrach spełni wszelkie biznesowe potrzeby, łącznie z kosmetyczką, masażystą i
fryzjerem, barem na antresoli, kameralnym kinem oraz dużą sala balowa z
nieziemskim widokiem. Wszystko to wykończone w najwyższej jakości materiałach w
tonacji fioletu, czerni, ciemnego brązu w towarzystwie personelu w dość
charakterystycznych i kobiecych uniformach ;-)
Polecam również wyśmienite jedzenie.
Idąc dalej
mijamy Pałac Kultury i Nauki (PKiN, poprzednio Pałac Kultury i Nauki im. Józefa
Stalina) – najwyższy budynek w Polsce (pod względem wysokości
całkowitej). Wzniesiony jako dar narodu
radzieckiego dla narodu polskiego. Oddany do użytku w 1955 (moja mama świętowała
z nim swoja 50-tkę :-) ) wybudowany w trzy lata według projektu radzieckiego
architekta Lwa Rudniewa budynek inspirowany jest
moskiewskimi budowlami. Architektonicznie jest mieszanką socrealizmu
i polskiego historyzmu. Obecnie siedziba wielu firm
oraz instytucji użyteczności publicznej, takich jak kina, teatry, księgarnia,
kluby sportowe, wyższe uczelnie (m.in. Collegium
Civitas), instytucje naukowe oraz władz Polskiej Akademii Nauk.
Organizowane są tu także różnego typu wystawy i targi, m.in. od 1958 przez wiele lat były
organizowane tu Międzynarodowe Targi Książki
i towarzyszące im kiermasze oraz przez kilka lat (na przełomie XX i XXI wieku)
targi Komputer Expo.
Mieści się w nim sala konferencyjno-widowiskowa na 3000 osób (tzw. Sala
Kongresowa), Muzeum Techniki, Muzeum Ewolucji PAN oraz Pałac Młodzieży wraz z basenem. Do
początku lat dziewięćdziesiątych mieścił się tam Wydział Matematyki
Uniwersytetu Warszawskiego (m.in. piętro 12).
Przed głównym wejściem (od strony ul. Marszałkowskiej)
znajdują się dwie rzeźby: Adama Mickiewicza oraz Mikołaja Kopernika.
Polecam wszystkim wizytę na tarasie widokowym, a aktywnych sportowo informuję,
że jest tam centrum nurkowe, a zimą lodowisko od strony Świętokrzyskiej.
Naprzeciwko,
po stronie wspomnianego kompleksu Złote Tarasy mijamy pasaż handlowy u podnóża
bloku mieszkalnego. Znajdziemy tam sklep z bombkami, kiosk bez biletów,
Cepelię, kebaba, bistro, będące kiedyś pasmanterią i Piccola Italia – sklep z
włoską żywnością.
Dochodzimy
do Hotelu Intercontinental, naprzeciwko którego rozciąga się park, a po środku
niego pomnik Janusza Korczaka.
Hotel, ma nietypową budowę, mówi się na niego budynek z nogą, ponieważ
faktycznie ma nogę :-) Na szczycie hotelu znajduje się kompleks
sportowo-wypoczynkowy, dostępny dla gości w cenie pobytu lub dla osób z
zewnątrz za dodatkową opłatą. Nie wiem jak teraz, ale parę lat temu, żeby z
tego skorzystać trzeba było posiadać kartę członkowską. Hotel Intercontinental
nie należy do najpiękniejszych jakie widziałam, ale ma naprawdę przestronne
pokoje z zapierającym dech w piersiach widokiem, szczególnie o wschodzie
słońca. Wystrój jest neutralny, nie rzuca się w oczy i nie irytuje krzykliwym
wzornictwem lub kolorystyką, Na terenie hotelu znajdują się również restauracja
Karola Okrasy, Platter – polecam, +OneBar – hotelowy bar serwujący alkohole
prawie całą dobę oraz na parterze pijalnia czekolady
E. Wedel. Najważniejszym ogniwem tego hotelu jest obsługa – pomocna,
uśmiechnięta nie znająca słów „nie możliwe”.
Nie mogę się oprzeć, by nie opowiedzieć tej anegdoty, bo naprawdę zakrawała o
tytuł „niemożliwość roku”.
Jest grudzień 2011r oku. Miesiąc wcześniej zaczęłam współpracę z firmą handlową
Tupperware. Miałam piastować stanowisko asystentki
zarządu, co w nomenklaturze prawniczej jest czymś innymi niż bycie Emily z
„Diabeł ubiera się u Prady”. Ja niestety zostałam Emily, a dodatkowo dostałam
zadanie bojowe, przeprowadzić biuro z Poznania, w którym tymczasowo mieszkałam
do Warszawy, w której czekały na mnie moje dwa koty w pustym mieszkaniu.
Pogodzenie dwóch etatów w jednej dobie jest trudne, tym bardziej, gdy stale
byłam pod telefonem, z laptopem na kolanach, w nieustającej podróży i najlepiej
w dwóch miejscach jednocześnie. W takiej właśnie sytuacji, o godzinie 7:30, gdy
jechałam na, jak się później okazało, 10 godzinne negocjacje, dostałam telefon
od mojej szefowej z tym wspomnianym zadaniem nie do wykonania. Zimny pot,
presja czasu i bojowe nastawienie na zbliżające się negocjacje budżetu,
zmobilizowały mnie do szybkiej akcji i dzwonię do Concierge Hotelu
Intercontinental:
Ja: dzień dobry. Czy robicie rzeczy
niemożliwe?
C: dzień dobry. Ale o co chodzi?
Ja: ale robicie, czy nie? Bo nie mam
czasu i bardzo trudne zadanie do wykonania. Jestem waszym klientem biznesowym i
potrzebuję kompetentnej i kreatywnej pomocy.
C: oczywiście. Jak możemy pomóc?
Ja: potrzebuje 32 zestawy
następujących produktów: czekolada, magnez, belissa Sun i różowe okulary. Te
zestawy trzeba wysłać kurierem (wypisać listy przewozowe) do 32 różnych miejsc
w Polsce i całą tę akcję przeprowadzić bezgotówkowo, bo nie mogę do Was
przyjechać.
C: wyzwanie przyjęte :-)- odrzekł uprzejmie pan z hotelu.
W ciągu dnia
miałam około 20 telefonów z pytaniami, a po godzinie 23, gdy wracałam z
negocjacji, dostałam telefon:
C: Mission Impossible is completed :-) – usłyszałam uśmiechnięty głos
w słuchawce.
To dowodzi,
jak kompetentną, pomocną i zaufaną ekipę tworzą ludzie w tym Hotelu – dziękuję.
Wracając do
wycieczki po Emilii Plater w Warszawie, zbliżamy się ku końcowi, dochodząc do
skrzyżowania z ulicą Świętokrzyską. Tu spędziłam swoje pierwsze 2 zawodowe lata
w kancelarii Cameron McKenna, mieszczącej się wtedy na 18 piętrze, a z tego co
wiem, obecnie na 26, 27 i 28 budynku WFC (Warsaw Financial Center). To była
niezła szkoła, a dodatkowo budynek był jednym z najbardziej nowoczesnych w
Warszawie, bo Rondo 1 jeszcze nie istniało. W obrębie jednego budynku można
było spędzić całe życie. Jest Starbucks, kwiaciarnia, lunchowe piętro,
siłownia, pralnia. Można było stamtąd nie wychodzić, i tak tez czasem się
zdarzało.
Na skrzyżowaniu ulic Emilii Plater ze Świętokrzyską znajduje się bardzo
klimatyczna włoska knajpka, ciesząca się sporym powodzeniem – Ti Amo. Ceny
bardzo przyzwoite, oferty lunchowe, pyszna pizza, na prawdziwym cienkim
cieście, wypiekana w piecu, nie ma się do czego przyczepić.
I tym
punktem na mapie czas zakończyć wycieczkę, ponieważ na odcinku 50m do końca
ulicy nie ma nic godnego uwagi, chyba, że jeszcze na samiutkim końcu ulicy
znajduje się sklep z żyrandolami. Stary, klimatycznym zawalony po brzegi
kryształowymi żyrandolami. Kiedyś zastanawiałam się kto je odkurza :-)
Tym
przydługawym wywodem, niczym fragment z przewodnika po Warszawie, opisując
pobieżnie, chciałam pokazać Wam, jak bardzo ciekawa i różnorodna potrafi być
jedna ulica. Gdy dostrzeżemy to piękno w każdej z naszych warszawskich ulic,
zrozumiemy, jak fascynującym i tajemniczym jest miejscem. Umiejscawiając ją na
mapie historii, która tak brutalnie obeszła się z nasza stolicą, powinniśmy
docenić jak pięknie się odradza, ewoluuje i rozkwita.
Zapraszam
Was na wycieczkę po Warszawie, spoglądając na otoczenie moimi oczami, pełnymi
ciekawości i fascynacji :-)