piątek, 28 czerwca 2013

Koncert Fortepianowy




Byłam w tym tygodniu na koncercie fortepianowym, na który zaprosiła mnie moja młodsza siostra z okazji zakończenia 4 klasy w szkole muzycznej.
Zosia ma 11 lat i nie jest przeciętnym dzieckiem XXI wieku. Nie wie co to MTV i FB (na szczęście), dużo czyta i jeszcze więcej pisze. Bierze udział w olimpiadach i konkursach. Z rodzicami chodzi po górach, a dodatkowo chodzi na basen i zajęcia taneczne.
Jak na 11 letniego człowieka, jest prawdziwym dzieckiem. Życie nie zmusiło jej do wcześniejszego dorastania. Aż boje się ego momentu, gdy pewnego razu wróci po wakacjach odmieniona i będzie nastolatką.
No więc ta właśnie mała dziewczynka, zaprosiła mnie na koncert, podczas którego sama również występowała. Jako najstarsza siostra znam wszystkie utwory, których się uczyła, regularnie dostaje sprawozdanie z ocen w dzienniczku, kwiatków, gwiazdek i innych pozytywnych oznak jej osiągnięć.
Powinnam wspomnieć, że akurat wczoraj złapałam jakiegoś rota wirusa albo czymś się strułam. Nigdy takiego bólu brzucha nie miałam, więc trudno mi było temu przeciwdziałać, a do tego dopadła mnie podwyższona temperatura i potworny ból mięśni i stawów – istny koszmar, gdy trzeba się uśmiechać ;-)
Jadąc prosto z pracy ledwo zdążyłam, a Zosia powitała mnie mocnym uściskiem na wysokości żołądka. Dobrze, że nic nie jadłam cały dzień, bo zawartość na pewno ozdobiła by jej piękne długie blond włosy. Zasiedliśmy wygodnie na krzesełkach i zaczął się koncert.
Pierwsza wystąpiła Czarna Inez. Dosłownie. Dziewczynka nazywała się Inez Domańska i była ubrana na czarno ;-)
Poziom gry poszczególnych pianistów wzrastał wraz z kolejnością. W moim stanie (jak się potem okazało temperatura lekko ponad 38 stopni) każdy dźwięk był krzywdzący. Kocham fortepian, ale po raz pierwszy zastanawiałam się jak uciec z koncertu. Na szczęście poziom uczestników rósł i utwory stawały się bardziej płynne, a przy okazji bardziej znane. Finał koncertu zwieńczyły 4 utwory Chopina, co w końcu okazało się być balsamem na moją duszę i na reszcie poczułam, że nie bolą mnie uszy.
Siostra zagrała dobrze, choć zjadał ja trema, bo wiem, że potrafiła zagrać lepiej. Zresztą udowodniła to w domu, grając cały koncert utworów, które miała na zaliczenie.
Na koncerty Zosi chodzę co roku i widzę postępy. Cieszę się jednak, że nie muszę uczestniczyć w całym procesie jej kształcenia. Do tego trzeba być rodzicem, by znosić godziny prób, fałszu i hałasu, zanim osiagnie się dobry poziom :-)

A wy chodzicie na koncerty małych pianistów?

czwartek, 27 czerwca 2013

Twoja

Jestem Twoją dziwką w łóżku, 

przyjacielem poza nim. 

Na co dzień suka, 

przy Tobie staję się kobietą.

Pragnę Twego ciała

i pożądam umysłu.

Czasem jestem psem, 

wiernie czekającym na Twe objęcia,

a czasem kotką w rui.

W Twoich oczach piękna,

samotnie zawstydzona.

Więc patrz na mnie

bo rozkwitam.





Emilii Plater




Na początku XIX wieku w Wilnie urodziła się kobieta, będąca symbolem walki, niezależności, siły i odwagi – Emilia Plater. Polska hrabianka, kapitan Wojska Polskiego w czasie powstania listopadowego, córka hrabiego Franciszka Ksawerego i Anny von der Mohl. Prze Ignacego Domeyko opisywana: niskiej urody, blada, niepiękna, ale okrągłej, przyjemnej, sympatycznej twarzy, błękitnych oczu, kształtnej, ale niesilnej budowy; była poważną, bardziej surową, niż ujmującą w obejściu się, mało mówiąca i spojrzeniem nakazująca dla siebie należne względy i przyzwoitość.
Upamiętniona w literaturze przez Adama Mickiewicza (Śmierć Pułkownika) stała się patronka wielu szkół. Między innymi szkoły podstawowej nr 2 w Zalesiu Dolnym, do której ponad 70 lat temu chodził mój dziadek Tolek i do dziś co roku spotkają się na zjeździe „Platerówki” na polanie Małeckiego (Zimne Doły) w Żabieńcu, noszącej nazwę po moim pra, pra dziadku, który miał tam chatę.
Emilia została także umieszczona na banknotach 20 i 50 złotowych w latach 30-tych i 40-tych. Jej imię nosił 1 Samodzielny Batalion Kobiecy, a wieś na Dolnym Śląsku, w której po zakończeniu wojny osiedliły się kobiety-żołnierze została nazwana Platerówką.
Jej imieniem nazwano wiele ulic w polskich miastach, między innymi w Warszawie.
Przechadzam się tą ulicą bardzo często. Zaczyna ona swój bieg od Koszykowej i wiedzie prosto na północ, przeszywając centrum aż do ulicy Twardej, która przechodzi w plac Grzybowski. Nie jest to zbyt długa ulica, ale można ją podzielić na charakterystyczne odcinki:

1 - Turystyczny, zagraniczny
2 - Biznesowo-handlowy

Moim ulubionym oczywiście jest ten pierwszy, w drugim z kolei miałam okazję pracować.
Choć moja mama śmieje się, że pochodzę z Żabieńca, rodzinnej miejscowości koło Piaseczna, gdzie jestem zameldowana, to jestem warszawianką od pokoleń. Urodzona na Karowej,
a wychowana na Ursynowie i Mokotowie. W Centrum Warszawy, na Nowogrodzkiej, mieszkam już 6 lat i uważam, że tak naprawdę miasto poznaje się dopiero, gdy przemierzyć je na piechotę. Tak też robię prawie codziennie. Kiedyś w parze teraz w pojedynkę, uwielbiam spacerować uliczkami mojego miasta z rozdziawiona buzią niczym turysta na Wielkim Kanionem i często jestem mile zaskoczona, odkrywając ciekawostki naszej stolicy.
Taką ciekawą ulicą jest Emilii Plater.
Nie wiem, czy wiecie, ale numery ulic w Warszawie mają pewien porządek, który nie obowiązuje jedyne ulicy Puławskiej :-) Otóż numeracja ulic w kierunkach północ-południe idzie rosnąco z biegiem Wisły oraz rosnąco oddalając się od Wisły na ulicach w kierunkach wschód-zachód.
Emilii Plater idzie w kierunku północnym, wiec przy Koszykowej zaczyna swój bieg.
Zaczynając naszą wycieczkę od tego miejsca, przenosimy się nagle do innego świata. Ludzie mówią w innych językach i raczej nie wynika to z faktu, że mijamy po lewej Ambasadę Republiki Maroka, a z tego, że Emilii Plater w pierwszej części stała się mekką międzynarodowych hosteli, winiarni, restauracji i sklepików z różnościami.



Zaczynamy od Cafe Pineska na rogu z Wilczą, która zaprasza na śniadania, lekkie lunche i oczywiście wyśmienita kawę. Po lewej mamy British Shop z asortymentem prosto w Wysp. W maleńkim wejściu do kamienicy, po tej samej stronie ugości nas Hostel Witt. Oferuje on 15 miejsc noclegowych w pokojach:5,3 i 2 osobowy. Pokoje, nazwane kolorami, urządzone są w stylu nawiązującym do 100- letniej historii budynku. Każdy pokój wyposażony jest w pojedyncze łóżka wraz z pościelą, ręczniki, stolik nocny, szafę dla każdego z gości, lustro, stół z krzesłami oraz wieszaki. Każdy gość korzystać może z ogólnodostępnej łazienki z prysznicem i WC, w pełni wyposażonej kuchni oraz integrującej gości świetlicy. Ceny bardzo przystępne jak dla Polaków, więc obcokrajowcy muszą się tam czuć bardzo komfortowo za niska cenę.
Tuz obok znajduje się restauracja Mandala. To pierwsza i jedyna w Warszawie klubo-restauracja, których pełno w Londynie i Paryżu. Minimalistyczne buddyjskie wnętrze, niepopularna muzyka, doskonała hindusko-tajska kuchnia w wykonaniu kucharzy rodem z Nepalu. Do tego bezpretensjonalna obsługa i artystowski klimat południowego odcinka Emilii Plater.
Naprzeciwko wyrosła piękna kamienica utrzymana w stylu budynków sąsiadujących. Znajdują się tam biura a obok Galeria Sztuki Van Den Berg. Na przeciwko sklepik ze stylowymi artykułami do wystroju wnętrz Home of Style.
Idąc dalej po prawej stronie natrafiamy na sklep i winebar Jung & Lecker. Specjalizuja się w winach austriackich i niemieckich. Serwują również oryginalne drobne dania. Na zapleczu mają przejście do „tajemniczego ogrodu”. Pnące się winorośle i małe stoliczki dopełnia subtelna smooth jazzowa muzyka. Ceny win zapraszają na dłuższe posiedzenie :-)
Naprzeciwko mijamy wspomnianą ambasadę Republiki Maroka i napotykamy na rogu z Hożą Pinakotekę – galerię sztuki, w której znajdziemy prace takich znanych malarzy jak Chełmoński, Kossak (Jerzy, Juliusz, Wojciech :-) ), Malczewski, Matejko, Witkacy, czy Wyspiański.
Ten interesujący odcinek Emilii Plater zwieńcza po lewej stronie Hostel Dandelion, którego bram strzeże Pub, niegdyś będący restauracją gruzińską. Cały ten fragment od Koszykowej do Wspólnej przepleciony jest jeszcze ciekawymi podwórkami, na których porządku strzegą Matki Boskie z wiecznie żywymi ołtarzami, drobne punkty usługowe i mroczne kamienice, które zdawałyby się być opuszczone, a jednak nadal zamieszkałe przez duchy przeszłości.
Dalej nieciekawy odcinek okala z jednej strony liceum im Hoffmanowej, Kościół Św. Barbary, a następnie stary jak świat, znany jeszcze z filmów z lat 80-tych Hotel Marriott oraz nowo-wyremontowana kamienica przeznaczona na cele komercyjne. W hotelu możemy skorzystać z siłowni firmy World Fitness – ładna, zadbana, profesjonalna, nie tania ;-) Po treningu możemy posilić się w barze sportowym Champions. Włoskie Vapiano na rogu z Alejami Jerozolimskimi kusi dobrymi cenami i smacznym jedzeniem w formie stołówkowej. Chińczyk WOOK, z jednej strony polecany z drugiej zasłyszana opinia o tym, że „kulinarnie gwałci podniebienie” – nie wiem, na wszelki wypadek nie poszłam :-)
Dla kontrastu zaprasza Sofa na rogu z Nowogrodzką – drinki, koktajle, dania główne, przystawki. Wszystko w ładnym, biznesowym wystroju i półmroku.

Przekraczając Aleje Jerozolimskie, wchodzimy w inny świat – drugi z charakterystycznych odcinków – biznesowo-handlowy.
Po prawej wita nas Dworzec Centralny – niedawno odświeżony z zewnątrz jak i wewnątrz. O tyle jak walory estetyczne nie mają zbytniego znaczenia, bo o gustach się nie dyskutuje, tak walory zapachowe uległy znaczącej poprawie ;-)
A teraz krótka historia najważniejszego dworca w Polsce.
W 1972 podjęto decyzję o budowie nowoczesnego dworca dalekobieżnego. Ukończono go 5 grudnia 1975 i wkrótce potem przejął on obsługę większości pociągów dalekobieżnych w Warszawskim Węźle Kolejowym. Powstał według projektu Arseniusza Romanowicza przy współpracy Piotra Szymaniaka, przy czym w trakcie budowy projekt był wielokrotnie zmieniany, co odbiło się nie tylko na jakości robót, ale także na funkcjonalności dworca. Zrezygnowano m.in. z betonowych estakad dla pieszych planowanych na poziomie antresoli i prowadzących do pobliskich wieżowców Centrum LIM i Intraco II.
Projekt miał olbrzymi potencjał, nowoczesny nawet na obecne czasy. Przed Euro 2012 Dworzec Centralny został odnowiony. Prace remontowe rozpoczęły się w połowie 2010 i zostały zakończone na przełomie 2011 i 2012. Podczas prac remontowych zostały wymienione sufity podwieszane w galeriach na poziomie -1, usunięto punkty gastronomiczne, uporządkowano i zainstalowano nowy systemu informacji dla pasażerów, zainstalowano nowoczesne oświetlenie, biletomaty oraz udogodnienia dla osób niepełnosprawnych..Koszt remontu wyniósł 47 mln zł.

Do Dworca Centralnego przyległy Złote Tarasy, będące centrum handlowym oraz biznesowym, podzielonym na galerię handlową pod „szklana bańką” oraz biurowiec Skylight, na szczycie którego znajduje się centrum biznesowe Pure Sky Club. Swego czasu byłam tam dość częstym bywalcem. Oglądanie wschodu słońca nad miastem w zimowy poranek przy ciepłej kawie, czy oglądnie pełni księżyca przy whiskey z colą, potrafiły wynagrodzić długie godziny pracy.
Jest to najwyższej jakości obsługa, serwis biznesowy i technologie dostępne dla członków klubu oraz ich gości. Pure Sky Club usytuowany na dwóch ostatnich piętrach spełni wszelkie biznesowe potrzeby, łącznie z kosmetyczką, masażystą i fryzjerem, barem na antresoli, kameralnym kinem oraz dużą sala balowa z nieziemskim widokiem. Wszystko to wykończone w najwyższej jakości materiałach w tonacji fioletu, czerni, ciemnego brązu w towarzystwie personelu w dość charakterystycznych i kobiecych uniformach ;-)
Polecam również wyśmienite jedzenie.
Idąc dalej mijamy Pałac Kultury i Nauki (PKiN, poprzednio Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina) – najwyższy budynek w Polsce (pod względem wysokości całkowitej). Wzniesiony jako dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego. Oddany do użytku w 1955 (moja mama świętowała z nim swoja 50-tkę :-) ) wybudowany w trzy lata według projektu radzieckiego architekta Lwa Rudniewa budynek inspirowany jest moskiewskimi budowlami. Architektonicznie jest mieszanką socrealizmu i polskiego historyzmu. Obecnie siedziba wielu firm oraz instytucji użyteczności publicznej, takich jak kina, teatry, księgarnia, kluby sportowe, wyższe uczelnie (m.in. Collegium Civitas), instytucje naukowe oraz władz Polskiej Akademii Nauk.
Organizowane są tu także różnego typu wystawy i targi, m.in. od 1958 przez wiele lat były organizowane tu Międzynarodowe Targi Książki i towarzyszące im kiermasze oraz przez kilka lat (na przełomie XX i XXI wieku) targi Komputer Expo. Mieści się w nim sala konferencyjno-widowiskowa na 3000 osób (tzw. Sala Kongresowa), Muzeum Techniki, Muzeum Ewolucji PAN oraz Pałac Młodzieży wraz z basenem. Do początku lat dziewięćdziesiątych mieścił się tam Wydział Matematyki Uniwersytetu Warszawskiego (m.in. piętro 12).
Przed głównym wejściem (od strony ul. Marszałkowskiej) znajdują się dwie rzeźby: Adama Mickiewicza oraz Mikołaja Kopernika.
Polecam wszystkim wizytę na tarasie widokowym, a aktywnych sportowo informuję, że jest tam centrum nurkowe, a zimą lodowisko od strony Świętokrzyskiej.
Naprzeciwko, po stronie wspomnianego kompleksu Złote Tarasy mijamy pasaż handlowy u podnóża bloku mieszkalnego. Znajdziemy tam sklep z bombkami, kiosk bez biletów, Cepelię, kebaba, bistro, będące kiedyś pasmanterią i Piccola Italia – sklep z włoską żywnością.

Dochodzimy do Hotelu Intercontinental, naprzeciwko którego rozciąga się park, a po środku niego pomnik Janusza Korczaka.
Hotel, ma nietypową budowę, mówi się na niego budynek z nogą, ponieważ faktycznie ma nogę :-) Na szczycie hotelu znajduje się kompleks sportowo-wypoczynkowy, dostępny dla gości w cenie pobytu lub dla osób z zewnątrz za dodatkową opłatą. Nie wiem jak teraz, ale parę lat temu, żeby z tego skorzystać trzeba było posiadać kartę członkowską. Hotel Intercontinental nie należy do najpiękniejszych jakie widziałam, ale ma naprawdę przestronne pokoje z zapierającym dech w piersiach widokiem, szczególnie o wschodzie słońca. Wystrój jest neutralny, nie rzuca się w oczy i nie irytuje krzykliwym wzornictwem lub kolorystyką, Na terenie hotelu znajdują się również restauracja Karola Okrasy, Platter – polecam, +OneBar – hotelowy bar serwujący alkohole prawie całą dobę oraz na parterze pijalnia czekolady
E. Wedel. Najważniejszym ogniwem tego hotelu jest obsługa – pomocna, uśmiechnięta nie znająca słów „nie możliwe”.
Nie mogę się oprzeć, by nie opowiedzieć tej anegdoty, bo naprawdę zakrawała o tytuł „niemożliwość roku”.
Jest grudzień 2011r oku. Miesiąc wcześniej zaczęłam współpracę z firmą handlową Tupperware. Miałam piastować stanowisko asystentki zarządu, co w nomenklaturze prawniczej jest czymś innymi niż bycie Emily z „Diabeł ubiera się u Prady”. Ja niestety zostałam Emily, a dodatkowo dostałam zadanie bojowe, przeprowadzić biuro z Poznania, w którym tymczasowo mieszkałam do Warszawy, w której czekały na mnie moje dwa koty w pustym mieszkaniu.
Pogodzenie dwóch etatów w jednej dobie jest trudne, tym bardziej, gdy stale byłam pod telefonem, z laptopem na kolanach, w nieustającej podróży i najlepiej w dwóch miejscach jednocześnie. W takiej właśnie sytuacji, o godzinie 7:30, gdy jechałam na, jak się później okazało, 10 godzinne negocjacje, dostałam telefon od mojej szefowej z tym wspomnianym zadaniem nie do wykonania. Zimny pot, presja czasu i bojowe nastawienie na zbliżające się negocjacje budżetu, zmobilizowały mnie do szybkiej akcji i dzwonię do Concierge Hotelu Intercontinental:

Ja: dzień dobry. Czy robicie rzeczy niemożliwe?
C: dzień dobry. Ale o co chodzi?
Ja: ale robicie, czy nie? Bo nie mam czasu i bardzo trudne zadanie do wykonania. Jestem waszym klientem biznesowym i potrzebuję kompetentnej i kreatywnej pomocy.
C: oczywiście. Jak możemy pomóc?
Ja: potrzebuje 32 zestawy następujących produktów: czekolada, magnez, belissa Sun i różowe okulary. Te zestawy trzeba wysłać kurierem (wypisać listy przewozowe) do 32 różnych miejsc w Polsce i całą tę akcję przeprowadzić bezgotówkowo, bo nie mogę do Was przyjechać.
C: wyzwanie przyjęte :-)- odrzekł uprzejmie pan z hotelu.
W ciągu dnia miałam około 20 telefonów z pytaniami, a po godzinie 23, gdy wracałam z negocjacji, dostałam telefon:
C: Mission Impossible is completed :-) – usłyszałam uśmiechnięty głos w słuchawce.
To dowodzi, jak kompetentną, pomocną i zaufaną ekipę tworzą ludzie w tym Hotelu – dziękuję.

Wracając do wycieczki po Emilii Plater w Warszawie, zbliżamy się ku końcowi, dochodząc do skrzyżowania z ulicą Świętokrzyską. Tu spędziłam swoje pierwsze 2 zawodowe lata w kancelarii Cameron McKenna, mieszczącej się wtedy na 18 piętrze, a z tego co wiem, obecnie na 26, 27 i 28 budynku WFC (Warsaw Financial Center). To była niezła szkoła, a dodatkowo budynek był jednym z najbardziej nowoczesnych w Warszawie, bo Rondo 1 jeszcze nie istniało. W obrębie jednego budynku można było spędzić całe życie. Jest Starbucks, kwiaciarnia, lunchowe piętro, siłownia, pralnia. Można było stamtąd nie wychodzić, i tak tez czasem się zdarzało.
Na skrzyżowaniu ulic Emilii Plater ze Świętokrzyską znajduje się bardzo klimatyczna włoska knajpka, ciesząca się sporym powodzeniem – Ti Amo. Ceny bardzo przyzwoite, oferty lunchowe, pyszna pizza, na prawdziwym cienkim cieście, wypiekana w piecu, nie ma się do czego przyczepić.
I tym punktem na mapie czas zakończyć wycieczkę, ponieważ na odcinku 50m do końca ulicy nie ma nic godnego uwagi, chyba, że jeszcze na samiutkim końcu ulicy znajduje się sklep z żyrandolami. Stary, klimatycznym zawalony po brzegi kryształowymi żyrandolami. Kiedyś zastanawiałam się kto je odkurza :-)

Tym przydługawym wywodem, niczym fragment z przewodnika po Warszawie, opisując pobieżnie, chciałam pokazać Wam, jak bardzo ciekawa i różnorodna potrafi być jedna ulica. Gdy dostrzeżemy to piękno w każdej z naszych warszawskich ulic, zrozumiemy, jak fascynującym i tajemniczym jest miejscem. Umiejscawiając ją na mapie historii, która tak brutalnie obeszła się z nasza stolicą, powinniśmy docenić jak pięknie się odradza, ewoluuje i rozkwita.
Zapraszam Was na wycieczkę po Warszawie, spoglądając na otoczenie moimi oczami, pełnymi ciekawości i fascynacji :-)



wtorek, 25 czerwca 2013

Męskim okiem

Co sądzicie?

Kilka po-rad kuchennych




Kilka po-rad kuchennych to spis produktów, szybkich potraw i rad, które PO fakcie stały się PO-radami.
  1. Gdy gotujesz, pij wino. To dodaje potrawom polotu i fantazji.
  2. Nie pij wina zbyt wiele, bo przesolisz, przegotujesz lub zapomnisz po co jesteś w kuchni.
  3. Włącz muzykę. Stwórz nastrój, przy którym dobrze się bawisz.
  4. W kuchni miej na sobie przynajmniej fartuch. Da się w nim uprawiać sex, a przy okazji nie poparzysz się od kuchenki , czy piekarnika :-)
  5. Nie zapominaj, że ludzie są wzrokowcami i podane danie wygląda bardziej apetycznie, podane na czystym talerzu.
  6. Gdy robisz pokazowe danie, nie bierz się za tarty, risotto, rolady ani inne breje, które może i smakują wyśmienicie, ale na talerzu wyglądają jak kupa.
  7.  Zawsze używaj dobrych i świeżych składników, bo nawet jeśli tobie jest to obojętne, drugiej osobie może nie być.

Teraz dekalog produktów, które warto mieć zawsze w lodówce lub spiżarni:

  1. Cebula – jest bazą wielu sosów
  2. Czosnek – podobnie jak cebula i jest nieodłączną przyprawą tak jak pieprze, czy sól
  3. Koncentrat pomidorowy – można zrobić sosy do makaronów, zupę lub domowy ketchup
  4. Makaron, ryż, kasza – są bazą do mięsa i warzyw
  5. Mąka
  6.  Jajka – możesz z nich zrobić jajecznice, sadzone, na miękko, na twardo do kanapki, do omleta, do ciasta, do naleśników, do placów ziemniaczanych, do sałatki, zrobić makaron, kluski śląskie, kopytka, lane do zupy itp. :-)
  7.  Warzywa mrożone np. mieszanka orientalna, włoszczyzna do zupy, warzywa na patelnię
  8. Zawsze w zamrażalniku powinny być trzy rzeczy: lód do drinków, mrożone truskawki i kawałek zamrożonego mięsa
  9. Oliwa z oliwek i ocet winny
  10. warzywa w puszkach – długo stoją, zawsze mogą się przydać jako składnik sałatki lub dania głównego

Kilka szybkich potraw do zrobienia z niczego:


  1. Omlet: mieszasz dwa jajka z łyżką mąki a między czasie na patelni podsmaża się to co akurat masz w lodówce np. cebula, szynka, pomidor i ser żółty lub odrobina mrożonej włoszczyzny z cebulą a na wierzch ketchup. Zasada jest prosta: na patelnie wrzucasz to na co masz ochotę i zalewasz masą na omleta
  2. Pasta: najprostsza to makaron al dente z oliwą i czosnkiem posypany świeżą pietruszką, ale Polacy muszą zjeść „kluchy z mięchem”, bo inaczej to nie jest prawdziwy posiłek. Bazą jest makaron z czosnkiem, cebula i oliwą, a dodać do tego możemy wszystko: kurczaka i pomidory z puszki, łososia i szpinak, grzyby i śmietanę, boczek i jajko. Myślę, że rozumieć o co chodzi – posiłek powinien składać się z porcji białka (może być zwierzęce lub nie), warzyw (surowe mają więcej błonnika, poprawiającego trawienie) i węglowodanów w postaci makaronu, kaszy, ryżu, ziemniaków
  3. Sałatka:
    przegląd lodówki. Bazą jest sałata/y, kompozycje dowolne. Jeśli do sałatki dodasz mięso, ser, rybę lub jajko, otrzymujesz pełnowartościowy posiłek, a nie dodatek do kotleta. Bardzo ważnym składnikiem sałatki jest sos. Od niego w dużej mierze zależy powodzenie kompozycji smakowej. Nie może go być za dużo, bo zdominuje smak warzyw, nie może go być zbyt mało, bo nie dotrze do wszystkich miejsc. Ważna zasadą jest, by pamiętać, że jeśli doprawiasz warzywa, nie dodawaj soli do sosu. Ja osobiście nie solę warzy i pozwalam by to właśnie sos dopełnia smaku na talerzu.
    Zdradzę wam przepis na mój sos, który sprawdza się z powodzeniem do każdej sałatki. Przy tej okazji chciałam zaznaczyć, że gardzę sosami z torebki i zawsze wyczuje, czy jest gotowy, czy zrobiony na świeżo. A poza tym jeśli widzicie skład sproszkowanego sosu to poza wszystkimi "E" możecie go zrobić samemu ;-)
    - Oliwa z oliwek – najlepiej taka, która kolorem najbardziej przypomina kolor oliwek i jest w ciemnej butelce, dzięki czemu się nie utlenia. Zobaczycie sami, że różni się smakiem od takiej słomkowo-żółtej.
    - sos balsamiczny – NIE ocet – sos. Ma konsystencje gluta. Bardzo zachęcające :-)
    - czosnek – OBOWIĄZKOWO- i nie chcę słuchać tłumaczeń, że potem śmierdzi z buzi, bo wystarczy dodać go w odpowiedniej ilości i jest praktycznie nie wyczuwalny, a podkreśla smak
    - sól
    - pieprz
    - suszone zioła (co masz pod ręką, ale nie mieszaj)

    ZASADA: Jeśli masz zioła prowansalskie, to nie mieszaj ich z bazylią, czy oregano, bo to już samo w sobie jest mieszanką i kompozycją. Oregano ma zupełnie inny smak niż bazylia, więc nie mieszaj ich razem, podobnie jak tymianek i rozmaryn. APELUJĘ – prostota smaku pozwoli Ci wychwycić wszystkie komponenty Twojej potrawy, dzięki czemu wyczujesz różnicę między Świerzymi a sproszkowanymi produktami.
  4. Naleśniki – mąka, jajko, woda i mleko. Proporcje dowolne, oby konsystencja ciasta była lejąca. Dodatki, podobnie jak przy omlecie – to na co masz ochotę, z mięsem, z warzywami, z owocami, ze śmietaną i moje ulubione saute :-) 
  5. Gnocchi (czyt Nioki) A nie jak większość Polaków rani me uszy, czytając to jako „Gnoczi" :-) Gnocchi to rodzaj włoskich klusek. Po włosku słowo gnocchi to liczba mnoga od gnocco, czyli dosłownie "gruda". Istnieje wiele regionalnych wersji tej potrawy, m.in. z ziemniaków, warzywnych purée, sera, mąki gryczanej. Podobne do polskich kopytek.
    Dodatkami do gnocchi są różne sosy, np. te typowe dla makaronów jak pomodoro, funghi, pesto. Jedna z wersji gnocchi jest znana ze swojej zielonej barwy, przygotowywana ze szpinakiem i ricottą, zwana w Toskanii strozzapreti lub w regionie Trydent-Górna Adyga strangolapreti.

Mam nadzieję, że kilka PO-rad wam się przyda. A może tez je stosujecie? Może macie inne, które warto dodać?
Ciao!