wtorek, 12 listopada 2013

Krem z dyni


 

Po ostatnim weekendowym wyjeździe, który upłynął pod hasłem „Za rosół”, którego nie udało mi się zjeść oraz dlatego, że obiecałam, poniżej podaję przepis na krem z dyni.

Oczywiście sposobów jest wiele, więc nie będę podawała różnic i alternatyw w trakcie pisania, żeby nie namieszać w przepisie.

Pierwszym etapem jest przygotowanie. Umyj ręce i nalej sobie kieliszek wina ;-)

Składniki:

Dynia ok. 2kg

Włoszczyzna mrożona lub gotowy zestaw surowych warzyw na zupę

 4 marchewki

Gałka muszkatołowa, sól, pieprz, liść laurowy i ziele angielskie

Ser lazur lub kozi – alternatywnie

Garnek ceramiczny lub teflonowy, co ułatwi ronienie dania jednogarnkowego.

Przepis:

Weź duży, ciężki i przede wszystkim ostry nóż. Pokrój dynię na mniejsze kawałki np. na ćwiartki.

Ze środka wyłyżeczkuj lub wytnij gniazda nasienne i obierz dynię ze skóry. Pokrój dynię w kostkę.

Obierz marchewki pokrój w grube plastry.

Marchew z dynią wrzuć na rozgrzaną patelnię. Żeby nie przywarły, skrop warzywa oliwą, oprósz solą i pieprzem.

Ten proces zmiękczy warzywa i dzięki obsmażeniu wyciągnie z nich naturalną słodycz. Gdy warzywa będą przyrumienione i delikatnie zmiękczone, dosyp mieszankę warzyw rosołowych. Ja używam mrożonych, by oszczędzić czas przy obieraniu i siekaniu.

Wszystko zalej zimną wodą, dorzuć liść laurowy i ziele angielskie, które przed miksowaniem trzeba wyjąć.

Gotuj przez około 2 kieliszki wina, czyli 30 minut pod przykryciem i 10 min bez pokrywki. Wyłącz gaz i zblenduj na gładką masę po wyjęciu liścia laurowego i ziela angielskiego.

Dopraw do smaku gałką muszkatołową, najlepiej świeżo startą.

Przy podaniu można pokruszyć na wierzch sera pleśniowego typu lazur, gorgonzola lub miękkiego koziego i gotowe.

Porada:

Z uwagi na gabaryty dyni, robiąc zupę upewnij się, że masz nią kogo poczęstować lub jest miejsce w zamrażalniku, by przechować nadmiar.
SMACZNEGO :-)

poniedziałek, 30 września 2013

Mój Pierwszy Raz



Tytuł zapewne zaciekawił większość :-)
Na swoim blogu dużo o tym piszę, jakby stało się moją obsesją. Jak młoda matka, której cały świat kręci się w około swojego pierwszego dziecka, tak biegacze potrafią godzinami wymieniać się opiniami i spostrzeżeniami, mówiąc to z entuzjazmem godnym wizyty papieża w domu. I myślę, że każdy, kto tego spróbował, przyzna mi racje. Gdy choć raz poczujesz, jak ból zamienia się w przyjemne ciepło, a po 30km ogranicza ruch, gdy czujesz, że pokonujesz swoje słabości, gdy walcząc z zaburzoną motoryką, nie czując nóg, biegniesz dalej, bo to jedyne, co wydaje Ci się w danej chwili najważniejsze, gdy następnego dnia uśmiechasz się pod nosem, czując fizyczne wspomnienie wczorajszego sukcesu, jesteś z siebie dumny. A to największa nagroda.

Miałam napisać o tym przed, bo jestem tchórzem, bez wiary w siebie. Przygotowania były dla mnie ważne, bo skoro nie jestem „silna” to przynajmniej technicznie i taktycznie będę przygotowana. Testy ubrań, skarpetek, żeli, ilości spożytej wody, wybór śniadania przed, czy w czapce czy w krótkim rękawku itp. Może się to wydawać obłędem, ale myślę, ze wszyscy bez względu na płeć mieli te same obawy.
Mój pierwszy raz okupiony był ogromnym stresem, stopniowym poznawaniem trasy, planowaniem menu na tydzień od startu, regulacją czynności fizjologicznych, odpowiednim nawodnieniem i przyzwyczajaniem ciała do wielkiego wysiłku, obciążenia oraz wstrząsów wewnętrznych, bo mi, jako żółtodziobowi mogło przytrafić się coś w rodzaju wybuchu małej bomby atomowej w człowieku.
Nie dość, że bolą stawy i mięśnie, to jeszcze trzeba zmagać się z wewnętrznym bólem, który przechodzi dopiero parę DNI po skończonym biegu.
Mimo, że opowiadam o tych mało przyjemnych efektach biegania, to nie ma większej nagrody niż endorfiny wypełniające cały organizm od zmęczonych stóp po czubek spoconej głowy. A na twarzy pojawia się uśmiech. I choć, gdy przebiegłam linię mety nie mogłam iść i wtedy wydawało mi się to katorgą, dziś zastanawiam się, czy mogłam dać z siebie więcej i planuję kolejne treningi, które zapobiegną temu co wydarzyło się na trasie.

A na trasie było tak: :-) Po krótkiej rozgrzewce z Tomkiem, który od kilku miesięcy dodawał mi otuchy i zarażał pozytywną energią, zajęliśmy swoje pozycje startowe. On gdzieś w tłumie z przodu, ja nieśmiało gdzieś w ogonie :-) Wszyscy dookoła skakali, rozciągali się, robili wygibasy, a ja tylko stałam jakby z wyłączonym dźwiękiem i czekałam na start. Początek jest bardzo przyjemny, bo biegnie się dość wolno w tłumie, ludzie machają, muzyka gra i jest całkiem sympatycznie. Już po pierwszych 5 km panowie obsikiwali wszystkie dostępne krzaki na Bonifraterskiej, ustawiali się w kolejkach do Toi Toi, jakby te 5km wcześniej o tym zapomnieli ;-) Na trasie mija się przeróżne grupy biegaczy: Ja wyróżniłam biegnących na tętno („Heniek zwolnij, bo mi tętno skacze”), biegnących na czas („biegniemy za szybko, musimy zwolnić, bo to nie jest zgodne z planem”) i moje ulubione grupy „balony” – zbite grupki „zawodowych” biegaczy prących przed siebie oby tylko mieć balon pacemakera w zasięgu ręki. Powodowało to lekkie zamieszanie na trasie, bo albo blokowali całą szerokość trasy albo tratowali biegnących wolniej.

Na szczęście kibice dawali z siebie wszystko. Nie spodziewałam się, że ich rola będzie tak ważna w naszym biegu. Oprócz stojącego muru ludzi, którzy wykrzykiwali nasze imiona, gwizdali, machali, przybijali piątki i klaskali, było też kilka rzucających się w oczy kibiców. Widziałam małą dziewczynkę machającą z balkonu, mamę jakiegoś Tomka krzyczącą, skaczącą i skandującą jego imię z takim entuzjazmem, że uśmiech pojawiał się na twarzy, ekipę dopingującą Wojtka, która przemieszczała się na rowerach i co jakiś czas wyskakiwali w transparentem, był chłopak z megafonem, krzyczący na 10 km, że już niedaleko, ktoś na Ursynowie z wieżowca wystawił głośniki i puszczał energetyczną muzę, na KEN w tłumie znalazła mnie Lilia, a na trasie co kilka kilometrów były napisy, świeżo namalowane, zagrzewające „Rudą” do walki. Nie jestem pewna, ale to chyba ta Ruda, którą poznałam dzień wcześniej ;-) Nie mogę oczywiście zapomnieć o silnej grupie pod wezwaniem w Lemingstadt, czyli kibiców z miasteczka Wilanów, którzy robili hałas słoikami wypełnionymi grochem oraz kontrowersyjnej grupie kibiców z ulicy Arbuzowej. Wszyscy Ci ludzie, bez względu na powód, dla którego właśnie wtedy znaleźli się przy trasie maratonu, dawali niesamowitą energię i szczerze uważam, że bez nich nasze wyniki były by słabsze. W całej tej litanii podziękowań i zasług, chciałabym wymienić trzy osoby: Arka, który zrobił ze mną próbne długie wybieganie i poświęcił masę czasu, nudząc się na rowerze :-), Anię, która mając swój upragniony wolny weekend przyszła powitać mnie na mecie i oczywiście osobę, która wspierała mnie od początku, a oprócz tego „tachała” mój tobołek z rzeczami na „po” witając mnie na mecie – Magda :-)
Zrobiło się łzawo, więc chciałam tylko dodać, że biegłam dla dziadka Tolka, który ostatnio przeszedł operacje oraz ku pamięci babci Ewy, która umarła w lipcu.

Na trasie spotkałam jeszcze takie indywidualności, jak bosego biegacza, pannę młodą i jakiegoś oszołoma w majtkach i hawajskim wieńcu, który bardziej przypominał uczestnika techno parady, niż maratonu, ale podobno wykręcił niezły czas :-) Niesamowita jest ta atmosfera jedności, i solidaryzowania się z innymi uczestnikami, bo przecież kto może być bardziej empatyczny w danym momencie, jak ten,  który podziela Twój los.
Umysł ludzki szybko wypiera z pamięci ból i choć przez połowę maratonu w głowie padały następujące stwierdzenia: „po co to?”, „co ja tu robię?”, „to jest pierwszy i ostatni raz”, to dziś nie mogąc nawet truchtać, myślami wybiegam już w przyszłość i obmyślam nowy plan treningowy, by wyeliminować wpadki na trasie :-)

Jestem zupełnym żółtodziobem, a start w maratonie to nie tylko zmuszenie organizmu do olbrzymiego wysiłku. To pracowanie nad silną wolą, okupione seria wyrzeczeń, to pokonywanie własnego umysłu i doświadczanie długotrwałego bólu, jakiego normalnie nie mamy szans doświadczyć. Zawsze pociesza mnie takie stwierdzenie „ Gdyby to było takie proste, to każdy by startował”, więc może jest w nas, biegaczach coś wyjątkowego? :-)

piątek, 23 sierpnia 2013

Bieganie



Minęło sporo czasu od ostatniego wpisu i wiele też się wydarzyło.
Była super impreza urodzinowa, umarła moja babcia, „szlajałam” się po lekarzach z różnych niewyjaśnionych powodów, a to wszystko przeplecione melanżami, przeprowadzką firmy i próbą pozostania w formie mimo konieczności odstawienia biegania na 2 tygodnie.
Ostatnio spotkałam się ze starym znajomym, który wpadł z wizytą do Polski i poprosił bym napisała mu parę rad dotyczących biegania, rozgrzewki, ćwiczeń dodatkowych itp.
Oczywiście nie jestem ekspertem, ale wspierając się na doświadczeniu i radach mojego trenera oraz wyciągając własne wnioski ponownie na blogu GotujeNaBosaka rozwinę się w temacie sportowym :-)
Grochu, bo Tobie dedykuje ten wpis,
Na wstępie zachęcam do przeczytania innych moich wpisów dotyczących biegania, żebym nie dublowała informacji.
Jeśli chodzi o sprawy związane stricte ze sportem to zaczynamy od „rozgrzewki”.
Zauważyłam, że każdy powinien podejść do tego indywidualnie, w zależności od tego, co jest jego słabym punktem lub na co chce postawić nacisk.
Załączam link, z którym zgadzam się w 100%. Zwróć uwagę na każdy szczegół jego wypowiedzi np. rozciągamy rozgrzane mięśnie, a nie takie, które „wstały” dopiero od biurka, czy z łóżka ;-) Większość osób popełnia ten błąd, że jak tylko założą buty do biegania to zaczynają od rozciągania – NIE!!! Rozciągamy rozgrzane mięśnie i ścięgna.
http://www.youtube.com/watch?v=PPaMKwTxlTc

Dla mnie osobiście najważniejsze przed biegiem jest rozgrzanie stawów skokowych i kolanowych oraz przywodzicieli i korpusu, by ciało podczas biegu pracowało naturalnie do kierunku biegu i nie było spięte po całym dniu siedzenia. W tym celu  „macham rękoma” w różnych płaszczyznach :-)
Jeśli chodzi o techniki biegowe to nie powinnam się na ten temat wywiadać, ponieważ tego powinien uczyć Cię doświadczony zawodnik, na podstawie oceny Twoich umiejętności i możliwości. Jest również parę szkół na ten temat, więc nie będę tu mędrkować, natomiast załączam link, który wiedzie do serii 10 lekcji biegania, prowadzonych przez państwa Staszewskich.
Polecam wszystkie ćwiczenia z lekcji pierwszej. Ja wykonuje je dopiero po skończonym treningu biegowym, gdy ciało jest rozgrzane. Osobiście uważam, że cała seria tych filmików jest dobrym wprowadzeniem do biegania.
Tam również jest lekcja poświęcona rozciąganiu po biegu – a już wcześniej o tym pisałam, że rozciąganie jest bardzo ważne.

Ćwiczenia siłowe
Bieganie w sensie technicznym to nie tylko przebieranie nogami. Na to jak biegniemy ma wpływ wiele czynników. Zaczynając od góry naszego ciała chciałabym krótko omówić partie mięśni, które mają ogromne znaczenie przy bieganiu.

  1. Ramiona
    Ważna część ciała przy balansowaniu ciałem. Prawidłowe utrzymanie rąk pozwala na ułatwienie poruszania się w odpowiednim kierunku. Tzn. biegnąc mamy ręce ugięte w łokciach pod kątem 90⁰ i poruszamy ręką w barku „przód – tył”. Dzięki takiemu ruchowi, naturalnie ułatwiamy poruszanie się podczas biegu. Zwróć uwagę, by nie biegać na „boksera”, ponieważ, gdy ręka przekracza oś ciała, w naturalny sposób hamuje Twój ruch do przodu. Techniki na „boksera” używamy przy zbieganiu. Dzięki temu naturalnie wyhamowujemy ciało, nie narażając przy tym ciała na pracę dodatkowych mięśni, co za tym idzie na marnowanie potrzebnej nam energii.
    http://www.youtube.com/watch?v=BBCP7Zp96zQ

  2. Brzuch
    Odgrywa bardzo ważną rolę przy bieganiu. Ja cieszę się z faktu, że biegając mięśnie pracują i nawet, gdy tego nie czuję, wiem, że zrobiłam trening na brzuch. Jednakże, to za mało.
    Mięśnie brzucha utrzymują korpus w poprawnej pozycji, utrzymują nasze narządy wewnętrzne, tak by nie zostały potraktowane, jak podczas wirowania w pralce. Kiedyś sama się o tym przekonałam, gdy po 20 km biegu na dwa dni straciłam apetyt. Dlaczego? Bo ciało nie było przygotowane na taką ilość wstrząsów.
    Mięśnie brzucha, podobnie jak mięśnie kręgosłupa, w tym lędźwiowego, wyznaczają symetrię ciała i dobrze ukształtowane, wspomagają bieg. Jacek pokazał mi takie proste ćwiczenie na jednym z treningów, które baaaardzo obrazowo uświadomiło mi, że muszę popracować nad mięśniami brzucha oraz pleców. Biegnąc, złącz proste w łokciu ręce przed sobą. Jeśli w trakcie biegu majtają się na boki to znaczy, że całym ciałem łapiesz równowagę, bo mięśnie brzucha i pleców są za słabe. Drugim testem jest złączenie rąk za plecami luźno opadających. Gdy się majtają – to samo :-)
    http://www.youtube.com/watch?v=a-b6wuLhCrQ
  3.  Odcinek lędźwiowy kręgosłupa
    Biegając rekreacyjnie, obciążamy stawy. Nasze ciało nie jest do tego przyzwyczajone, ani nie zostało do tego stworzone. Gdy dojdzie do tego niepoprawna technika biegu, skrzywienia kręgosłupa, zbyt słabe mięśnie brzucha i/lub dysproporcja w sile między prawą a lewą stroną ciała, przeciążenie mięśni kręgosłupa i tzw. siadanie kręgów gwarantowane. Dlatego załączam krótki film o ćwiczeniach na kręgosłup. Są statyczne i spocić się raczej przy nich nie można, ale to bardzo ważne.
    http://www.youtube.com/watch?v=CzjiEyxftKw

  4. Pośladki, Uda (mięśnie dwugłowe i czterogłowe) oraz łydki
    Zacznę od linku do ćwiczeń na pośladki i nogi
    http://www.youtube.com/watch?v=9ni1TO_asTE

    Nogi to siła napędowa każdego biegacza. Jacek mówi, że większość sukcesu biegowego zależy od siły nóg. Zgadzam się z tym, że siła nóg jest ważna, bo po sobie obserwuje różnice. Nogi to taki wdzięczny element naszego ciała, że możemy je ćwiczyć wszędzie, o każdej porze i bez specjalnych przyrządów. Wchodzenie po schodach, zamiast windy, martwy ciąg, przysiady, unoszenie nóg do brzucha, od osi ciała na stojąco i w podparciu. Leżąc na plecach, uginamy nogi i podnosimy pupę do linii prostej z brzuchem. W trakcie treningu biegowego, podbiegi i sprinty oraz skip A B i C.
    Linki do skipów
    http://www.youtube.com/watch?v=fdKdTxZ6cMI
    http://www.youtube.com/watch?v=lwfpfRPWgL4
    http://www.youtube.com/watch?v=OLuNJKmZtNw
    W skipach istotne jest to, by wykonywać je dokładnie, by używać przy tym rąk, tak jak przy bieganiu, nie odchylać kręgosłupa i starać się wykonać jak największą ilość powtórzeń na jak najkrótszym odcinku. Sprężyście i energicznie.

Poza ćwiczeniami istotna jest również dieta oraz odstępy między posiłkami. Pisałam już o tym, więc tylko napomknę:
  1.  Jemy małe porcje co 3 godziny
  2.  Z czasem możemy sobie pozwolić na większe porcje, bo organizm sam się będzie domagał, ale nie przesadzamy, tłumacząc się, ze spalę jutro ;-)
  3. Jemy białko: mięso, nabiał, ryby, soję, tofu, jajka (zależnie od upodobań żywieniowych)
  4. Jemy warzywa: strączkowe, surowe, mniej gotowanych chyba, z e są w postaci dodatku do sosu
  5. Pamiętaj o jedzeniu owoców – one dostarczają naturalnych cukrów do organizmu
  6. Nie popadajmy w skrajności – na czekoladę tez czasem możemy sobie pozwolić ;-)
  7. Pijemy ok.3-4 litrów wody dziennie. Jeśli biegamy, to taka ilość jest zupełnie naturalna. Dzięki dobremu nawodnieniu w ciągu dnia, na treningu nie czujemy pragnienia zbyt szybko.
  8. Trening zaczynamy co najmniej 1,5h po spożytym posiłku. W skrócie: organizm po jedzeniu koncentruje się na trawieniu, dostarczeniu tlenu i poborze substancji odżywczych, co oznacza, ze nie powinien w tym samy czasie być narażony na duży wysiłek fizyczny. Zaczynając trening powinniśmy mieć poczucie strawionego posiłku. Nie najedzony = nie głodny.
  9. Myślę, że nie ma co robić z nas świętych, ale alkohol przydałoby się ograniczyć ;-)
  10. Przy regularnym bieganiu polecam suplementy takie jak magnez, żeby zapobiegać skurczom, zestaw witamin, artresan lub inny suplement o podobnym składzie na stawy i bolące kolana.
Grochu, mam nadzieję, że ten przydługi wywód Ci się na coś przyda. Gdybyś miał pytania, pisz :-)
Tym czasem miłego biegania

środa, 17 lipca 2013

Wołowina z kurkami duszona w winie z rozmarynem w sosie śmietanowym



Po włoskim weekendzie, pozostałam w klimacie ciężkiego jedzenia. Tym razem na stole wylądowała wołowina z kurkami duszona w czerwonym winie z rozmarynem w sosie śmietanowym, którą jednego dnia zaserwowałam na taghiatelle straciatella, a dziś zjem ją z gnochi.

Składniki:
500g wołowiny – może być taka na gulasz,
200g kurek,
wino czerwone wytrawne – 1 kieliszek i 1 chlust,
gałązka rozmarynu,
sól,
pieprz,
papryka sproszkowana, ostra,
kostka rosołowa wołowa,
100ml śmietanki 30%,
wybrany makaron.

Czas: 1h20min

Wykonanie:


  1. Nalej do kieliszka wino i zacznij od umycia rąk, a następnie napij się wina J
  2. Zacznij rozgrzewać wysoką patelnię lub lepszy będzie szeroki rondel, do którego masz pokrywkę.
  3. Umyj mięso i pokrój w równej wielkości kostkę. Takiej wielkości jakiej lubisz, ja kroję na 2cm x 2cm. Dzięki temu każdy kawałek będzie obsmażał i dusił się w jednakowym tempie.
    Przypraw pieprzem. Ja dla ostrości dodaję ostrą paprykę. Jeszcze nie sól. Sól wyciąga wodę i spowodowałaby, że wołowina stanie się twarda.
  4. Przyprawione mięso wrzuć do rondla na mocno rozgrzany olej.
  5. Opłucz kurki z piasku i patyczków. Ja używam do tego suszarki do sałaty firmy Tupperware, która odwirowuje wodę i dorzuć smażącej się wołowiny.
  6. Gdy wołowina będzie obsmażona z każdej strony, chluśnij winem z butelki, bo to w kieliszku jest dla Ciebie i dodaj gałązkę rozmarynu.
  7. Następnie pozwól winu trochę odparować i  zalej wszystko szklanką zimnej wody i dodaj kostkę wołową.
  8. Pod przykryciem dusić ok. 1h, mieszając od czasu do czasu. To jest czas akurat no trening na rowerze, krótką przebieżkę lub kieliszek wina i książkę.
  9. W między czasie można wstawić wodę na makaron.
  10. Po godzinie sprawdź miękkość mięsa. Gdy miękkie, zalej wszystko śmietanką i pozostawić bez przykrycia do zredukowania sosu i DOPIERO teraz doprawiać solą do smaku.
Na ugotowany, nie przelany zimną wodą makaron wykładamy wołowinę i polewamy wszystko sosem i dekorujemy natka pietruszki.

Proponuję do tego dobre włoskie czerwone wino: Brunello lub Valpolicella.

Smacznego!

niedziela, 14 lipca 2013

Weekendowe gotowanie

Oto parę zdjęć z weekendowego gotowania.
Już dawno nie miałam tyle czasu dla siebie i z przyjemnością po bieganiu stanęłam "go garów". Oczywiście potrawy są proste i szybkie do wykonania.
Po sobotnim bieganiu zrobiłam sobie śniadanie na wypasie. Nie powinno być tak obfite w tłuszcze, ale w piątek byłam w Piccola Italia - sklepie z włoskimi przysmakami, więc pozwoliłam sobie na pełne aromatów włoskie śniadanie.
 
Na talerzu znajduje się kompozycja wspomnień z wyprawy do Toskanii.
Grzanka zrumieniona na oliwie truflowej,
Trzy rodzaje sera: kozi, dojrzewający 6 miesięcy, krowi Toma Piemontese i owczy Asiago,
Oliwki zielone, faszerowane papryką i czarne,
Kiełbasa aromatyzowana truflą oraz
szynka Pelatello Crudo
a do tego jajka sadzone na maśle :-)
Pelatello Crudo to rodzaj szynki długo dojrzewającej, podobnej w smaku do Serano, czy parmeńskiej.
Po śniadaniu, zabrałam się za lekturę, zrobiłam sobie drzemkę, a potem włączyłam film Blue Valentine. Ci, którzy go oglądali, wiedzą jak bardzo jest przygnębiający i ile się na nim płacze. Ci, którzy nie mieli okazji go zobaczyć, polecam do tego wino i chusteczki higieniczne ;-)
Na poprawę nastroju zrobiłam sobie gnochi z szynką Crudo, szparagami w sosie truflowym. Gnochi gotują się 2 minuty, więc zanim wrzucicie je do osolonej wody, wrzućcie szparagi na 3-4 min. Ponieważ nie hartuje ich w zimnej wodzie, gotuję je krócej, a temperatura robi swoje, gdy czekają na gnochi. W między czasie, na patelni lub rondelku robię sos. To wszystko dzieje się w ciągu tych 2 min, gdy gotują się włoskie kopytka. Na rozgrzaną krople oliwy wrzucam łyżeczkę pasty truflowej i zalewam śmietanką 30%, solę do smaku i dodaję świeżo mielonego pieprzu. Do gotowego sosu wrzucam odsączone gnochi, dorzucam ciepłe jeszcze szparagi i rwę szynkę, a wszystko obsypuję świeżo startym Grana Padano. Jest bardziej  miękki niż Parmigiano Regiano, dzięki czemu łatwiej się go ściera na tarce, a przy tym ma równie ostrawy smak.

Zdjęcie wprawdzie jest dość mdłe ale mogę Was zapewnić, ze smaki były bardzo wyraziste :-)
Na poprawę humoru włączyłam Brigdet Jones. Oglądałam to pierwszy raz i musze przyznać, że wzbudziło to we mnie odrazę, bo od razu utożsamiłam gabaryty głównej bohaterki ze swoimi. Tak mnie to zestresowało, że mimo dużej porcji obiadowo-kolacyjnej i kieliszka wina, postanowiłam wsiąść na rower, żeby choć przez chwilę zabić w sobie wyrzuty sumienia.
Dziś, podobnie jak Panna Anna,  zaczęłam dzień od śniadania i książki, choć już teraz wiem, że był to błąd, bo łatwiej się zmobilizować do biegania, gdy tylko otworzę oczy. Potem powstają same rozpraszacze :-)

Śniadanie zjadłam w łóżku :-)

Na patelnię wrzuciłam kiełbasę truflową, oliwki, suszone pokrojone pomidory i czerwona papryka. Podsmażone, zalałam masą na omleta i posypałam startym Grana Padano.
Do tego kubek zielonej, ciepłej herbaty i usiadłam do komputera. Potem trochę sprzątania i zmywania i postanowiłam napisać coś dla Was.
Tak minęły kolejne godziny. 3 godziny od śniadania, czas na kolejny posiłek, a ponieważ piszę o jedzeniu i o tym, że wszystkie te posiłki GotujęNaBosaka, postanowiłam zrobić danie obiadowe i pójść pobiegać po.
W między czasie pojawiły się kolejne rozpraszacze - zadzwoniła Magda. Na szczęście dopiero wraca do żywych, wiec mam czas na dokończenie wpisu i trening :-)
Pisząc o weekendowym jedzeniu zdążyłam zrobić sobie obiad. Danie oczywiście proste i szybkie w wykonaniu. Powtórzyłam częściowo sobotni przepis, z pewnymi zmianami.
Dziś na stole pojawiło się taghiatelle straciatella (z kawałkami natki pietruszki) w sosie truflowym ze szparagami i serem Grana Padano.
Może faktycznie moja weekendowa dieta jest dość monotonna, ale najważniejsze to nie przejeść się na jeden posiłek. Dzięki temu pęczek szparagów wystarczy mi jeszcze na 2 porcje, które zrobię u Magdy. Gnochi zostaną na jutro, taghiatelle będzie jeszcze na kilka dań, pasty truflowej, sera i śmietanki również zostało sporo.
Kiedyś na taghiatelle w sosie truflowym z szynka długo dojrzewającą i szparagami chodziłam do uroczej knajpki niedaleko domu. Casa Mia mieści się na ulicy Poznańskiej od ponad 15 lat. Byłam tam na randce z pierwszym chłopakiem, a w pierwszej pracy zamawiałam u nich jedzenie na wynos z dostawa do biura. Mają sprawdzone menu, urozmaicone sezonowymi składnikami oraz regionalne włoskie wina. Na wionę serwują chłodnik i potrawy z nowalijkami, latem makaron z kurkami, jesienią w karcie pojawiają się grzyby, a zimą restauracja zaprasza na grzańca. Serdecznie polecam amatorów włoskiej kuchni na Poznańska obok hotelu Polonia Palace. Ja zaś tym wywodem zmierzam do stwierdzenie, że mimo, iż uwielbiam tam chodzić na obiad za 50zł, w tej samej cenie mogę go jeść cały tydzień lub co fajniejsze, zaprosić na niego znajomych.
Tak więc, zapraszam w moje skromne progi na włoskie jedzenie i nie tylko. A teraz życzę wszystkim smacznej, aktywnej i miłej niedzieli :-)


czwartek, 11 lipca 2013

Kilka rad dla biegaczy – cześć druga



Wprowadzenie
 
Dwa tygodnie temu poszłam na trening, z którego byłam zadowolona, bo dałam z siebie więcej na rozgrzewce biegowej i nauczyłam się nowych rzeczy na treningu poświęconym stabilizacji ciała, postawie i precyzji. To był pierwszy trening w mżącym nieustannie deszczu i choć było ciepło, to ja po treningu zawsze marznę.
Następnego dnia źle się poczułam. Wydawało mi się, że to reakcja po treningu w deszczu, ale podwyższona temperatura i nieustająco spuchnięty brzuch nieustępowały do niedzieli. W kolejnym tygodniu nie było źle, ale odwodnienie i osłabienie dały o sobie znać. I tak niestety minął kolejny tydzień bez treningu.
Miałam wyrzuty sumienia i pojawiły się obawy, że mimo codziennych ćwiczeń siłowych, nie podołam maratonowi, na który się już zapisałam z numerem 5005.

Rada: Jeśli nie masz kontuzji nogi i nie umierasz, zrób wszystko, żeby biegać, albo porzuć ten sport! 
Nie ma hasła „pobiegam jutro”, nie istnieją okazje do świętowania „bez okazji”, nie ma możliwości, żeby zawalić noc, chyba, że kataklizm, poród, pożar, czy niestrawność żołądkowa ;-)
Byłam wczoraj na treningu u Jacka z Arturem. Po dwóch tygodniach laby, wczorajszy bieg okazał się (nareszcie) katorgą dla mojego ciała. Ćwicząc z Arturem, możecie być pewni, że skatuje was biegowo. Na rozgrzewce narzuciliśmy tempo sprzed dwóch tygodni, czyli ok. 4:40 (to oznacza, że w 4min i 40 sek przebiegamy kilometr). Mogłam oczywiście zwolnić i biec ze słabszą grupą, ale ambicja mi na to nie pozwala :-) Potem były ćwiczenia siłowe – wykonane na 80% możliwości. To całkiem dobry wynik, bo zwykle było na 60-70%. A na końcu padło pytanie: kto jeszcze robi jedną rundkę?
No jak to kto? – ja!
:-) jak mogłabym odpuścić i wyjść na słabeusza?
Chłopaki mnie dopingowali i ciągnęli za sobą, spokojnie rozmawiając o wózkach dla dzieci do biegania, a ja walczyłam o życie, nie zapominając o technice i sile mięśni dwugłowych. Na końcu poczułam, jak odpływa mi krew z twarzy i wtedy Artur krzyknął: „klata do przodu! pochyl się! głowa przed siebie i dajesz!” Ostatnie 100 metrów, a ja po raz pierwszy mam wrażenie, że nie dam rady. I jak tu się nie spiąć? Zrolowałam miednicę, spięłam dwugłowe, poprawiłam uśmiech na twarzy desperata i faktycznie szło mi lepiej. A może to tylko zasługa biegu z górki?:-D

Rada: Nie próbuj sprzętem nadrobić swoich umiejętności. Kupuj jedynie te rzeczy, które faktycznie Ci się przydadzą.
Nie potrzebne Ci żele energetyczne, jeśli biegasz mniej niż 15 km.
W sezonie letnim, biegając po parku, nie potrzebujesz kurtki wiatrówki, odblasków, opasek na ramie, rękawiczek, czy kompresyjnego stroju, którego używa się do startu w zawodach, a nie rekreacyjnego biegania. Jeśli masz czapkę do biegania, daruj sobie okulary.
Zasada jest tak prosta, jak w gotowaniu: Jak najmniej elementów, które mogły by Ci przeszkadzać lub Cię rozpraszać.
Ostatnio kupiłam 1 parę skarpetek do biegania. Wcześniej uważałam, że nie są mi potrzebne do amatorskiego biegania, bo zwykłe bawełniane stopki świetnie się sprawdzały.
Gdy założyłam moje pierwsze w życiu profesjonalne skarpety firmy Saucony, wykończone różowym paskiem, poczułam, że same pobiegną za mnie. Dla wszystkich, którzy się zastanawiają nad kupnem, skarpetek: polecam. One maja taki kompresyjny pas, okalający śródstopie, dzięki czemu stopa jest bardziej stabilna i nie przyjmuje na siebie wszystkich obciążeń. To jest faktycznie element stroju, który wspomaga bieganie.
Kupowanie w miarę potrzeby jest najrozsądniejszym rozwiązaniem. Oczywiście warto czasem na wyprzedaży kupić ciuch, który w sezonie letnim się nie przyda, ale w jesiennym już tak. Ale nie dajmy się zwariować.
Kolega, z którym otwierałam biegowy sezon w tym roku, namawiał mnie na kupno rzeczy, które do tej pory nie są mi potrzebne. Sam, zaś, wsuwa żele przed biegiem na 10km i daje się ponieść modzie biegowej. Pytanie tylko, czy faktycznie nowe gacie spośród tych, które już posiada, poprawią jego umiejętności biegowe? Dodam na poprawę jego wizerunku, że dużo biega i się nie obija ;-)

Rada: Chcesz biegać? Biegaj bezpiecznie, rozsądnie i często, a reszta przyjdzie sama.
Zapotrzebowanie na akcesoria, forma i siła, to wszystko kwestia czasu. Jeśli postanowisz biegać w maratonach, czy triathlonach, Twoje potrzeby przewyższą możliwości finansowe, więc dopóki nie musisz, nie marnuj kasy na bzdury, tylko biegnij :-)

Rada: Na treningu dawaj z siebie wszystko, ale nie zapominaj o odpoczynku i nagrodzeniu swojego ciała.
Endorfiny to wprawdzie najlepsza nagroda, ale nie zapominajmy o bardziej przyziemnych przyjemnościach. Po treningu, gdy czujesz, że dajesz z siebie wszystko, weź długi prysznic lub kąpiel. Wymasuj ciało. Odpręż się i śpij wygodnie, by nagrzane i zmęczone mięśnie nie zastały się w nieodpowiedniej pozycji.
Po treningu zjedz wartościowy posiłek. Powinien być smaczny i zdrowy, czyli nie frytki i hamburger tylko np. pokrojona pierś z kurczaka z warzywami na patelnie. Przygotowanie zajmie ok. 15 min., czyli tyle ile poświęcisz czasu na dotarcie do fastfooda ;-)
Przy treningach biegowych należy pamiętać o zbilansowanej diecie oraz suplementach wspomagających stawy. W diecie biegacza koniecznie muszą znaleźć się takie elementy jak: makaron, kasza, pieczywo, mięso, nabiał, warzywa strączkowe, owoce, miód, płatki dla kur (owsiane). Powinna być to zbilansowana dieta, przekładająca się na siłę. Pamiętajcie również o badaniach krwi. Dzięki temu możecie zdrowo trenować i na bieżąco kontrolować poziom potasu, magnezu, czy żelaza oraz cholesterolu we krwi. Przy treningach, każdy drobny element stanowi tryb wielkiego organizmu, jakim jesteśmy. Dbajmy o ciało, a ono się odwdzięczy :-)
Pamiętajcie, że po treningu należy się nagroda, ale nie oznacza to wizyty w cukierni. Zapotrzebowanie na cukier łatwo zaspokoicie szklaną soku pomarańczowego, sałatka owocową lub koktajlem z sezonowych owoców. Ja dziś, bo wczoraj wieczorem było już za późno,  nagrodziłam się za wczorajszy trening sałatka owocową na drugie śniadanie.

1 porcja do zjedzenia na raz to pół banana, pół jabłka oraz połowa pomarańczy, którą oprócz cząstek wyciskasz na sałatkę.

Rada: Nawadniaj organizm regularnie.
Pij małymi łykami i często. Wiem, że dla niektórych to się wydaje niemożliwe, bo nawet, gdy się starają to zapominają, a potem wypijają butelkę wody na raz. Prostym rozwiązaniem, jest postawić sobie w zasięgu ręki dzbanek z wodą (jeśli nie lubisz samej wody, wkrój plaster pomarańczy, cytryny, limonki lub wrzuć kawałek mięty. To zmieni smak). Dla niezdar proponuję małą 0,5 litrowa butelkę, którą można zakręcić ;-)
Dzięki regularnemu nawodnieniu, nerki pracują lepiej, a podczas 10-15 km biegu nie chce się pić, a organizm prawidłowo się schładza.

Rada: To będzie nudne – Pamiętaj o rozciąganiu
Nikomu nie chce się rozciągać po biegu. Często wynika to z lenistwa, braku czasu lub przekonania, że nic mi nie będzie, jak raz się nie rozciągnę.
Rozciąganie powinno stać się nawykiem, który trzeba w sobie wytrenować. To nieodłączny element biegania. Jeśli  Ci się spieszy to poświęć na niego miej czasu, ale zrób podstawy, by mięśnie i ścięgna mogły się prawidłowo zregenerować. Inaczej kolejny trening nie przyniesie postępu. Gdy kończę biegać, nie lubię od razu przejść do rozciągania, bo potrzebuję chwili, by uspokoić tętno. Dlatego zawsze staram się po bieganiu zrobić jeszcze 1km marszem, dzięki temu łatwiej jest przejść do rozciągania, bo organizm zaczyna się uspokajać. Osobiście uważam, ze dobre rozciągania jest jak trening siłowy – można się spocić. Gdy przyłożysz się do wykonywanego ćwiczenia i koncentrujesz na pogłębieniu rozciągania danej partii, poczujesz jak organizm się rozgrzewa, a ból zamienia się w kojące ciepło.
Pamiętajcie, że nierozciągnięte po treningu ścięgna, kurczą się bardziej niż były przed treningiem.

Życzę wszystkim zabawy z biegania i obserwowania swojego ciała, a sobie wiary w siebie ;-)